Spis legend

Logo serwisu Biblia


Nakarm głodne dziecko - wejdź na stronę www.Pajacyk.pl
















Legendy o świętych



Św. Paschalis Baylon wyznawca braciszek zakonu franciszkańskiego


Szczęście to największe chrześcijanina t.j. Pana Jezusa utajonego w tabernakulum poznał św. Paschalis i nauczył się je cenić. Urodził się on dnia 17 maja 1540 r. w małej wiosce Torremosie położonej w Aragonii hiszpańskiej. Był najmłodszym z pomiędzy pięciu rodzeństwa synem ubogich, ale pobożnych wieśniaków Marcina Baylon i jego żony Izabelli. Matka jego odznaczała się nadzwyczajnem nabożeństwem do Najświętszego Sakramentu. Pan Jezus utajony w tabernakulum w kościele parafialnym był magnesem jej serca. Pociągał ją ku Sobie niewymownym czarem Swej łaski, Swego miłosierdzia, Swej piękności, przykładu, dobroci i potęgi. Pomimo licznych zajęć, jakich wymagały od niej biedny jej stan, rodzina, wychowanie pięciorga dzieci, umiała się tak urządzić, że codziennie zostało jej tyle czasu wolnego, iż mogła pójść na Mszę św. i złożyć Ojcu niebieskiemu, łącząc swe modlitwy z modlitwami Jezusa, najprzyjemniejszą ofiarę uwielbienia, dziękczynienia, przebłagania i prośby. Szczególną radością napełniał jej serce mały jej syn Paschalis, który budząc się co dzień rychło rano prosił – nie mogąc jeszcze mówić, biciem w rączki, by matka zabrała go do kościoła na Mszę św. Chętnie spełniała matka tę prośbę i zanosiła swego ulubieńca na rękach do domu Bożego a trud ten otrzymywał zawsze zasłużoną nagrodę. Synek jej bowiem zachowywał się w kościele spokojnie i poważnie, składał rączęta tak jak i matka jego i patrzał bacznie na ołtarz i czynności kapłańskie. W drodze do kościoła i z kościoła mówiła Izabella dziecku o pięknych obrazach kościelnych Jezusa ukrzyżowanego, Matki Bożej, Aniołów i Świętych Pańskich, opowiadała mu, co one wyobrażały i uczyła je, jak powinno kochać i czcić Dzieciątko Jezus, Matkę Najświętszą, Anioła Stróża i św. Paschalisa. Dziecinę żywo zajmowały te opowiadania matki a nasienie to rzucane ręką pobożnej matki, padło na glebę urodzajną.

Pewnego dnia po południu znikł Paschalis – nie mający wówczas jeszcze roku i nie umiejący jeszcze dobrze chodzić – niepostrzeżenie z oczu rodziców i rodzeństwa. Nikt nie wiedział, dokąd poszedł. Szukano go wszędzie w domu, ale na próżno; wołano go głośno po imieniu, ale na próżno; spodziewano się znaleźć go u sąsiadów – i to na próżno; przeszukano rowy, zaglądano do studni, lecz wszystko na próżno. Wzrastająca obawa nauczyła szukających się modlić, a Izabella szukała tam pocieszenia i pomocy, gdzie jeszcze nigdy niczego na próżno nie prosiła – poszła do Pana Jezusa do kościoła parafialnego. I – tam znalazła swego kochanego Paschalisa zdrowego i wesołego, siedzącego na ziemi i rozmawiającego z Panem Jezusem, Matką Boską, Aniołami i Świętymi, tak samo, jak to widział u swej matki i słyszał był od niej. O gdyby to rodzice zawsze i wszędzie chcieli pamiętać o tem, jak wielkim jest dar spostrzegawczy u dzieci, jak silnym ich popęd do naśladowania i jak strasznie grozi Jezus, ów Boski Przyjaciel dzieci, tym, którzy dają zgorszenie dzieciom: ,,A kto by zgorszył jednego z tych małych, którzy we Mnie wierzą, lepiej mu, aby zawieszono kamień młyński u szyi jego i zatopiono go w głębokości morskiej” (Mat. 18, 6).

Marcin i Izabella zanadto byli ubogimi, aby mogli dzieci swe posyłać do szkół na naukę, więc uczyli je sami pilnie. Dlatego musiał utalentowany i żądny wiedzy Paschalis zamiast do szkoły iść na pole, by tam paść bydło ludzi zamożniejszych i tym sposobem zarobić sobie na kawałek chleba. Lecz w mądry sposób umiał sobie pomóc. Brał z sobą zawsze katechizm na pole i prosił grzecznie raz tego, drugi raz innego przechodnia, by nauczył go choć kilku liter. Jałmużny tej duchowej chętnie mu udzielano. W krótkim czasie nauczył się dobrze czytać, wyraźnie pisać i począł lepiej rozumieć Boskie nauki katechizmowe. Czuł się nadzwyczaj szczęśliwym ubogi pastuszek, gdy proboszcz miejscowy dał mu książeczkę o życiu i męce Pana Jezusa i o cnotach Matki Boskiej z dodatkiem pięknych modlitw. Drogiej tej książeczki nie wypuszczał nigdy z rąk, a tem głębiej zapisywał sobie jej treść w sercu. Gorliwość w modlitwie ustnej i myślnej, jego miłość gorąca Pana Jezusa, cześć, jaką żywił ku Matce Bożej, cnoty te spotęgowane czytaniem książeczki rosły z dniem każdym, a pragnienie naśladowania Ich cnót stawało się coraz gorętszem. Wspierała go w tem roztropność, która mu dawała tyle czasu i sposobności, że często mógł chodzić na Mszę świętą i przyjmować Komunię sakramentalną. Potem ojciec dał Paschalisa, który tymczasem wyrósł na silnego młodzieńca, do Marcina Garcyusza, bogatego i pobożnego gospodarza, na służbę, u którego pasał owce. Garcyusz wkrótce pokochał swego parobka i cenił go bardzo wysoko. Paschalis odznaczył się wiernością przykładną i wypełniał swe obowiązki bardzo wzorowo. Oddał Bogu, co się Bogu należy – swe serce, a panu swemu, co mu się należało – uczciwą swą pracę. Chcąc rozżarzyć ogień miłości Bożej w swem sercu, wyrzeźbił na swym kiju pasterskim obraz Matki Bożej a nad niem krzyż. Ile razy potem pasąc owce, znalazł kilka chwil wolnych, zatykał laskę w ziemię, klękał przed nią i modlił się do Pana Jezusa i Matki Boskiej z taką żarliwością, że często zraszał łzami rozrzewnienia ziemię. W tej samej myśli pędził swe owieczki bardzo często na pagórek, na którym co prawda mało rosło trawy, ale na którym stała kapliczka Matki Najświętszej. Pan jego patrzał na to niechętnie i karcił go, mówiąc: „Po cóż pędzisz prawie zawsze owce na to samo miejsce, na którem już wszystką trawę wyskubały. Wskutek tego muszą biedne stworzenia głód cierpieć i schudnąć.” Paschalis odrzekł grzecznie lecz stanowczo: „Nie; mój panie, w bliskości Matki Bożej owce nie doznają głodu ani nie schudną.” I tak było w istocie. Bóg nagrodził pobożność Swego wiernego sługi. Dochodzenie bowiem dokładne wykazało, że wszystkie owce dobrze i tłusto wyglądały, jak gdyby na najlepszem pasły się pastwisku.

Paschalis był sprawiedliwym względem swych bliźnich i oddawał każdemu, co mu się należało. Troskliwie czuwał nad tem, by owce jego nigdy nie weszły na obce łąki lub pola. Lecz niestety razu pewnego spotkało go nieszczęście. W nocy przerwały owce ogrodzenie i zjadły wszystką oziminę na cudzem polu. Paschalis poszedł zaraz do właściciela tego pola i przyrzekł, że nagrodzi szkodę wyrządzoną przez owce, skoro tylko otrzyma swą zapłatę. Lecz gospodarz odrzekł: „Cieszę się, żeś taki uczciwy, więc i ja nie chcę być gorszym. Zaczekamy do żniw; potem dopiero będziemy mogli poznać wielkość szkody wyrządzonej.” Paschalis przyszedł punktualnie o wyznaczonym czasie, by krzywdę nagrodzić. Wtedy uśmiechnął się gospodarz i rzekł: „Krzywdę moją Bóg nagrodził; gdyż pole, na którem owce twe zjadły całą oziminę, wydało mi liczniejsze i cięższe snopy, jak inne pola tej samej wielkości; a zatem błogosławieństwo Boże nagrodziło mię hojnie.” W jesieni tegoż roku kazał mu starszy pasterz, by z obcej winnicy urwał kilka winogron i zagroził mu kijem, gdyby nie chciał słuchać. Paschalis odrzekł stanowczo: „Niech Bóg miłosierny zachowa ciebie i mnie od tego grzechu! Wolę raczej umrzeć, jak ciebie i siebie poniżyć do rzędu złodziei.”

Paschalis był także sprawiedliwym względem samego siebie; starał się bowiem więcej o swoją duszę jak o ciało i poddał się zupełnie woli Bożej, gdy po długich modlitwach i postach poznał, że Bóg go powołuje do zakonu św. Franciszka Assyskiego. Chlebodawca jego Garcyusz, poznawszy pobożność, pilność i wierność swego pasterza, uczynił mu pewnej niedzieli zaszczytną propozycyę: „Cenię i kocham cię i dlatego chcę cię przyjąć jako własne dziecko, uczynić cię dziedzicem mego majątku i chcę ci dać moją jedyną córkę za żonę.” Któryż biedny robotnik odrzuciłby tak piękną propozycyę? – A Paschalis uczynił to. Silnie wzruszony dziękował swemu panu za dobroć mu okazaną i rzekł: „W ubóstwie urodziłem się, jak mój Jezus, w ubóstwie jak mój Jezus, chcę żyć, w ubóstwie jak mój Jezus chcę umierać; posłusznym jak mój Jezus, chcę być Ojcu niebieskiemu, a On powołuje mnie do zakonu Franciszka Serafickiego.” Po oświadczeniu tem pożegnał się zaraz ze swym dobrym panem i w dwudziestym roku życia udał się do Walencyi, zapukał tamże do furty klasztoru Franciszkańskiego, prosząc o przyjęcie go za braciszka. Próbę przeszedł dobrze, a zachowanie się jego w klasztorze podczas roku próbnego było zupełnie zadowalające i chętnie pozwolono mu, by złożeniem ślubów zakonnych wyrzekł się zupełnie świata a na zawsze poświęcił się służbie Bożej w zaciszu klasztornem.

Nigdy jeszcze nie stroiła się młoda oblubienica w dzień ślubu w przepiękne szaty ślubne z taką radością i uciechą, z jaką niewinny młodzieniec Paschalis wkładał na siebie ostre szaty pokutne, by jak olbrzym biec po drodze doskonałości i upodobnić się Jezusowi. Dzień i noc przebywał duszą przed tabernakulum i pragnął gorąco odbić na swej duszy cnoty Najświętszego Boskiego Baranka. Po niewielu latach stał się wzorem doskonałości seraficznej w ścisłem zachowywaniu milczenia, w pobożnych modlitwach i rozmyślaniu, w bezwzględnem posłuszeństwie, w dobrowolnem zaparciu się siebie i w miłości braterskiej, i to w takim stopniu, iż nawet starsi i gorliwi bardzo bracia zakonni budowali się jego przykładem i naśladowali go pilnie. On sam zaś uważał się za wyrzutka, za sługę najniższego wszystkich, spełniał z niewymowną radością najniższe posługi w domu, jak gdyby osobny posiadał przywilej na nie. Każde, aczkolwiek słabe tylko poruszenie zmysłowe ciała uśmierzał surową pokutą i podbijał ciało swe biczowaniem w niewolę. (Por. l Kor. 9, 27).

Posłuszeństwo najlepszym jest probierzem czystości i stopnia miłości Boga i bliźniego u chrześcijanina katolika i zakonnika. Prawdziwem bowiem jest zdanie:

Rzecz najlepsza: posłuszeństwo,

Bo cenniejsza jak męczeństwo.

Posłusznym był Boży Syn.

Co dla naszych cierpiał win!

I tak jak Jezus ukryty w tabernakulum zupełnie jest posłuszny nie tylko Papieżowi i Biskupowi, ale także i zwyczajnemu kapłanowi i świeckiej osobie, jak pozwala się ze Swego małego więzienia wyjmować i znowu do niego zamykać – bez oporu, jak się daje jako pokarm u stołu Pańskiego pobożnemu i grzesznikowi bez różnicy osoby i stanu, jak On nieraz chętniej śpieszy do ponurej izdebki chorego żebraka, niźli do przepysznych komnat umierającego króla: z podobną ochotą był brat Paschalis posłusznym. I raz tylko jedyny odmówił posłuszeństwa pewnemu Ojcu klasztoru, a stało się to z następującego powodu. Pewna niewiasta przybyła do furty klasztornej i prosiła o spowiedź. Paschalis był właśnie wówczas furtianem i doniósł o tej prośbie Ojcu, przed którym owa niewiasta chciała się spowiadać. Lecz ten, zajęty właśnie pilną bardzo pracą, odrzekł krótko: „Powiedz tej kobiecie, że nie ma mnie w klasztorze.” Paschalis na to: „Wielebny Ojcze, lepiej będzie, gdy powiem, że przyjść nie możesz dla ważnej bardzo przeszkody.” Zakonnik odparł surowo: „Powiedz tej niewieście wszystko tak, jak ci kazałem; ja wiem dlaczego.” Łagodnie odparł na to przestraszony braciszek: „Ależ, Ojcze wielebny, tego nie mogę ani nie wolno mi uczynić, bo to jest kłamstwem, a niech Bóg łaskawy mnie zachowa od tego, bym Go miał kiedykolwiek kłamstwem obrazić.” Natomiast chętnie i natychmiast usłuchał, gdy Ojciec gwardian kazał mu doręczyć list bardzo ważny generałowi zakonu, przebywającemu właśnie w Paryżu. Podróż do tego miasta (od której drudzy z bojaźni się wymówili), była niebezpieczną z powodu dzikiej nienawiści, jaką pałali Hugenoci przeciwko katolikom, a zwłaszcza przeciwko osobom zakonnym. Brat Paschalis, otrzymawszy od Jezusa utajonego błogosławieństwo, przeszedł w habicie zakonnym prowincye francuskie, gęsto zaludnione przez wrogów Kościoła świętego. Często spotykał Hugenotów, którzy obrzucali go błotem i kamieniami, a nawet bili kijami, tak iż w lewej ręce stracił władzę; dwa razy zaś wrzucili go do więzienia, zarzucając mu fałszywie, iż jest szpiegiem przebranym: lecz silna jego ufność w Bogu przezwyciężyła wszystkie trudności. Doszedł w końcu do celu i wrócił potem znowu do swego klasztoru w Hiszpanii. Tamże zrządziła mądrość Boża, iż przeszedł zwycięsko surową próbę swej pokory.

Gwardian robił mu wobec wszystkich braci zakonnych gorzkie wyrzuty, że żywi w sobie pychę serca, że zanadto ufa sobie i zanadto liczy na pobożność swoją czysto zewnętrzną. Paschalis słuchał tego przykrego upomnienia z zupełnym spokojem i widocznem zadowoleniem, podczas gdy jego współbracia zasmucili się bardzo z powodu tego niezasłużonego zawstydzenia. Gdy gwardian przestał mówić, ucałował mu na znak wdzięczności i szacunku nogi, jak tego reguła zakonna wymagała. Jeden z zakonników chciał go pocieszać; lecz on dziękując za współczucie, odrzekł łagodnie: „Wszystko jest dobre i pożyteczne, co od Boga pochodzi. Jezus mój kochany był bity rózgami, koronowany cierniem i gwoźdźmi do krzyża przybity, a ja – nędzny grzesznik – nie miałbym być zadowolonym z tego, że czcigodny Ojciec gwardian upomniał mnie po ojcowsku!” I dodał ulubione swe zdanie: „Chrześcijanin powinien mieć względem Boga” serce niewinnego dziecka, względem bliźniego serce kochającej matki, a względem samego siebie serce surowego sędziego.”

Modląc się przed Jezusem utajonym otrzymywał nieraz cudne objawienia Boskiego daru mądrości, tak że on – nieuczony braciszek zakonny – dawał zadowalające wyjaśnienia uczonym teologom i Biskupom w najtrudniejszych tajemnicach wiary i sam kilka ksiąg mądrych napisał. Liczne cuda potwierdzały jego słowa, któremi bronił katolickiej wiary w osobistą obecność Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie Ołtarza przeciwko wówczas powstającemu protestantyzmowi, któremi utwierdzał umysły chwiejne, godził powaśnionych, nakłaniał gorszycieli do naprawy złego, uzdrawiał chorych i pocieszał umierających. Trudno opisać, jak gorącą miłością i uwielbieniem pałało czyste i niewinne serce Paschalisa ku Panu Jezusowi w Hostyi ukrytemu, lecz prawdziwość zdania: „Jakie życie, taka śmierć” daje nam jakie takie wyjaśnienie tego. W pięćdziesiątym drugim roku życia popadł w bolesną chorobę. Gdy lekarz orzekł, iż jest śmiertelną, cieszył się i radował Paschalis, że niedługo zobaczy kochanego i dobrego Jezusa twarzą w twarz i podziękował lekarzowi za tę radosną wiadomość. Zaopatrzony św. Sakramentami pytał się w pierwszy dzień Zielonych Świąt r. 1592 dozorcę chorych, czy suma w kościele już się zaczęła. Otrzymawszy odpowiedź potakującą, całował długo krzyż, odmówił część bolesną Różańca św. i uśmiechając się słodko, oddał Bogu ducha, właśnie gdy dzwonek odezwał się na Podniesienie. Podczas dwóch dni, gdy ciało jego spoczywało w kościele na katafalku i wiele ludzi obecnych było w kościele, otworzył umarły dwa razy oczy podczas Podniesienia i skierował je na Hostyę podniesioną. Papież Aleksander VIII policzył go w r. 1690 w poczet Świętych.


Legenda pochodzi z książki „Prawidła życia chrześcijańskiego dla każdego wieku i stanu”, ks. Otto Bitschnau, z rozdziału „Stan młodzieńczy: Największe szczęście chrześcijanina”


© 2000–2021 barbara     Wszystkie prawa zastrzeżone | All rights reserved     Strona nie zawiera cookies