Spis legend

Logo serwisu Biblia


Nakarm głodne dziecko - wejdź na stronę www.Pajacyk.pl
















Legendy o świętych



Św. Franciszek Borgiasz książę gandyjski jezuita


Franciszek, urodzony w r. 1510 był najstarszym synem Jana Borgiasza, księcia Gandyjskiego w Hiszpanii. Już w najrańszej młodości zdawał się spoczywać na nim duch świętego jego imiennika i Patrona seraficznego Franciszka Assyskiego; silny bowiem i wesoły chłopiec wyszczególniał się lękliwą wprost troską o czystość serca, dziecięcą miłością Pana Jezusa i Maryi, pobożnością i skupieniem w modlitwie czy to w domu odprawianej czy w kościele podczas nabożeństw. Zacna i cnotliwa matka i dobry nauczyciel domowy z najlepszym pracowali skutkiem nad wykształceniem i wychowaniem uzdolnionego bardzo młodego księcia.

Po rychłej śmierci ukochanej matki. (w roku 1520) oddał stroskany ojciec z powodu wybuchłych zaburzeń dziesięcioletniego Franciszka wujowi po kądzieli arcybiskupowi Saragosy, który z największą troskliwością zajął się dalszem wykształceniem i wychowaniem religijnego swego kuzyna. Już wówczas tęskniło serce młodocianego księcia za niebem i chętnie byłby zamienił pałac arcybiskupi na ubogą celkę klasztorną; lecz zwyczaje ówczesne szlachty i wola ojcowska zmusiły go, by został paziem na dworze królewskim w Walladolid (cesarza Karola V). Tutaj obsypało go szczęście zaszczytami i darami swymi. Szlachetny jego i nieskalany charakter, jego skromne i pobożne zachowanie się, jego zapał do wszystkiego, co dobre i piękne, nie wzbudzały, co rzadko bardzo się trafia, zazdrości, lecz przeciwnie zyskiwały mu u wszystkich szacunek i szczególne względy królewskie. Cesarzowa Izabela dopełniła miary jego szczęścia oddając mu za małżonkę swą przyjaciółkę z lat dziecięcych, Eleonorę de Kastro, dziewicę nie tylko piękną na ciele, ale i na duszy. Franciszek Borgiasz był zatem jako wysoki, godnościami obsypany urzędnik cesarski, jako małżonek, zażywający szczęścia rodzinnego i jako ojciec ośmiorga kwitnących dzieci, najszczęśliwszym prawie człowiekiem w Hiszpanii i – co na szczególną zasługuje pochwałę – w szczęściu tem prawie nadmiernem nie zapominał nigdy o zdaniu: „Wciąż pamiętajmy, że płynie czas, że wieczność czeka po śmierci nas!”

Nosił także ciągle na gołem ciele włosienicę, słuchał codziennie Mszy św., przyjmował często Komunię św. i przestrzegał pilnie porządku domowego. W nielicznych godzinach wolnych od zajęć urzędowych, zajmował się czytaniem pouczających dzieł, muzyką i śpiewem, do których szczególne miał upodobanie i zdolności; rzadko brał udział w polowaniach; a nigdy w graniu w karty lub kostki, dziękując za zaproszenie słowy: „Nie chcę i nie mogę narażać się na stratę trzech kosztownych słów: czasu, pieniędzy i sumienia”.

Na wiosnę r. 1539 zwołał cesarz Karol sejm do Toledo. Wspaniałe wjazdy, świetne uroczystości, zabawy rycerskie następowały jedna po drugiej i nikomu nie przyszło na myśl to zdanie: „Wciąż pamiętajmy, że płynie czas, że wieczność czeka po śmierci nas!”

Wtem w owem wspaniałem, wesołem zgromadzeniu rozlega się nagle grobowy głos: „Młoda cesarzowa Izabela, najpiękniejsza księżna na świecie, umarła właśnie i to niespodzianie!” W jednej chwili radosne i wesołe dotychczas głosy zamieniły się w głośne biadania i żale za zgasłą cesarzową, liczącą w chwili śmierci 36 lat, a kochaną przez wszystek lud z powodu jej dobroci i przystępności.

Franciszek Borgiasz towarzyszył nie tylko z urzędu swego, ale i z wdzięczności i szacunku zwłokom cesarzowej do cesarskich grobów w Granadzie. Przepis ceremoniału żądał, by trumnę przed spuszczeniem jej do podziemi otwarto, aby się przekonać o tożsamości zwłok. Uczyniono to i co za straszny i wstrząsający widok przedstawił się ciekawym oczom obecnych! Podziwiana powszechnie piękność i czar, z jakich cesarzowa dawniej słynęła, znikły bez śladu. Piękna głowa, która przed miesiącem jeszcze jaśniała zdrowiem i młodością, stała się gnijącą czaszką; czoło majestatyczne, na którem dawniej spoczywała korona cesarska, poczęło już butwieć; wielkie oczy, jaśniejące dawniej blaskiem diamentów, zapadły się w głąb czaszki; a biało–różowe policzki zeszpecił teraz brudnoszary ich kolor; delikatne usta, których uśmiech i słowa dawniej zachwycały wszystkich, napełniły teraz widzów wstrętem i obrzydzeniem.

Franciszek nigdy nie bał się śmierci i zaglądał jej nieraz śmiało w oczy; lecz widok ten wstrząsnął całą jego istotą. Z przerażeniem w oczach i bólem w sercu westchnął: „Czyś ty jest rzeczywiście cesarzową Izabelą? Czyż ta bezkształtna masa jest moją panią? O dobry Boże, bądź mi litościw; nie chcę więcej służyć panu, którego mi śmierć może zabrać!” Ach, ci umarli spoglądają na nas ze swych głębokich jam ocznych tak przenikliwie i poważnie, i wołają do nas bezzębnemi usty tak dobitnie i przenikliwie: „Rozpraw dom twój, bo umrzesz, a nie zostaniesz żyw” (Izaj. 38, l). „Pamiętaj na osądzenie moje, bo także będzie i twoje: mnie wczora, a dziś tobie” (Ekkles. 38, 23).

Stojąc jeszcze przy otwartej trumnie uczynił Franciszek ślub wstąpienia do zakonu, gdyby miał przeżyć swą małżonkę, a pośpieszywszy do cesarza do Toledo prosił go o zwolnienie ze służby dworskiej podając za powód te znamienne słowa: „Bolesna śmierć cesarzowej Izabeli zbudziła mnie do życia”. Lecz Karol nie puścił najwierniejszego swego urzędnika, lecz zamianował go wicekrólem Katalonii.

Jakkolwiek godności i zaszczyty, za któremi świat tak bardzo się ubiega, nie czyniły na nowym wicekrólu żadnego wrażenia, poddał się Franciszek woli królewskiej, a udawszy się na wysokie swe stanowisko, rządził łagodnie i po ojcowsku i zawsze sprawiedliwie. Nieustannie czuwał nad tem, by prawo szanowano, nie dopuszczał do wybuchu niesnasek, załagadzał powstałe już spory, starał się o potrzeby doczesne i religijne swych poddanych, by ich tym sposobem przygotować na śmierć. Gdy w styczniu r. 1543 ojciec jego umarł, opuścił Franciszek wśród głośnego płaczu wdzięcznego ludu Katalonię i objął sam rządy księstwa Gandyjskiego. Najpiękniejszy dowód, w jakim duchu i z jakim zapałem książę wypełniał swój urząd, utwierdzał pokój i troszczył się o dobrobyt swych poddanych, a zwłaszcza o dobro ich dusz, zachowała nam historia mówiąca, że każdy prawie mieszkaniec Gandyi przystępował co miesiąc do Komunii świętej.

Wśród tej zbożnej działalności zachorowała ciężko zacna jego małżonka Eleonora w r. 1548. Franciszek bardzo tem zmartwiony ukląkł u stóp Zbawiciela i modlił się gorąco o zdrowie i życie matki ukochanych swych dzieci. Podczas modlitwy usłyszał wyraźny głos mówiący doń: „Jeśli chcesz, by żona twoja dłużej jeszcze żyła, Bóg spełni twą prośbę, ale wiedz, że nie wyjdzie ci to na dobre”. Książę słowami temi przerażony i zaniepokojony westchnął: „O mój Panie i Boże, czy to podobna, że Ty chcesz spełnić me życzenie? Czyż nie jest to najświętszym moim obowiązkiem, bym moją wolę poddał bez zastrzeżeń woli Twojej? Nie, nigdy niech nie będzie moja wola odmienna od Twojej. U stóp Twych składam życie mej żony, mych dzieci i moje i wszystko, co posiadam; rozporządzaj niemi według świętej Twej woli”. Eleonora umarła, licząc dopiero 35 lat życia.

Franciszek nie wahał się ani chwili wypełnić ślubu uczynionego przy trumnie cesarzowej Izabelli, bo wstąpił do zakonu Towarzystwa Jezusowego. W pełni sił męskich zstąpił z wysokiego stanowiska, zamienił godność książęcą na skromny tytuł zakonnika, a rządy państwa, godności i tytuły zdał w r. 1550 na najstarszego syna swego. Ponieważ jeszcze w Gandyi zajmował się gorliwie nauką teologii, wyświęcony został wkrótce na kapłana. W maleńkiej celi w Ognate zdobył sobie Franciszek niesłychanie szybko wszystkie cnoty prawdziwego zakonnika. Umartwiał ciało, by ducha zasilić rozmyślaniem, odmawiał sobie snu w nocy, by serce jego mogło zażywać słodyczy w modlitwie; spełniał chętnie najniższe posługi w klasztorze, by usunąć ostatnie resztki życia dawnego księcia, a prawdziwej nabyć pokory.

Opuszczając tę szkołę uświęcenia się i uzbrajania bronią apostolskiego misjonarza, stanął ojciec Franciszek nagle na sto razy większem polu działalności, jak było to, które uprawiał jako książę na dworze królewskim lub w Katalonii i Gandyi. Nasamprzód urządził długi szereg męczących misji, na które lud gromadami śpieszył, by usłyszeć z ust świętego księcia słowa zbawienia i świętej pociechy; potem piastował przez dwa lata trudny urząd kaznodziei i spowiednika na dworze królewskim w Portugalii i to z taką roztropnością i takiem namaszczeniem, że wielcy i możni panowie, gdy na łożu śmiertelnem drżeli na myśl śmierci nieubłaganej, zupełną w Ojcu Franciszku pokładali ufność, będąc mocno przekonani, że kapłan, który zupełnie dobrowolnie wyrzekł się godności i zaszczytów, wiele lepszą im odda przysługę w przykrem ich położeniu jak jakikolwiek inny. Potem powołał go św. Ignacy znowu do Hiszpanii i powierzył mu urząd generalnego komisarza prowincji zakonnych na Półwyspie Pirenejskim i w Indiach, który to urząd nadzwyczajnych wymagał zdolności umysłu i serca. Wdzięczni książęta wyrażali wobec papieża gorące swe życzenia, by uczcił zasługi Franciszka ofiarowaniem mu kapelusza kardynalskiego; a papież chciał kilkakrotnie dla wzniosłych jego cnót i zdolności życzenie ich spełnić. Lecz Franciszek wymówił się za każdym razem pokornie lecz stanowczo od przyjęcia tej godności, oświadczając: „Nie złożyłem przecie książęcego płaszcza sobolowego w tej myśli, by otrzymać zań purpurę kardynalską. Kto tak jak ja spojrzał na oblicze cesarzowej Izabelli w Granadzie, ten nie chce i nie potrzebuje niczego więcej jak czystej szaty duszy, by mógł przed majestatem wiecznego Sędziego stanąć bez zawstydzenia, a spodziewam się, że tę szatę otrzymam od Pana Jezusa za wstawieniem się ukochanej mej Matki Maryi”.

W r. 1565 wybrało Towarzystwo Jezusowe jednogłośnie Franciszka na generała zakonu. Pokora jego ponieść tu musiała wielką bardzo ofiarę, bo wyznał żałośnie: „Prosiłem co prawda już często Pana Boga, by złożył krzyż na moje ramiona; lecz nigdy nie pomyślałem o tak ciężkim krzyżu, jak ten, który właśnie złożono na barki moje”.

Jak żniwiarz na polu podwaja wysiłki i pracę, gdy widzi, że słońce coraz więcej schyla się ku zachodowi, a to w tym celu, by pracę przed nadejściem nocy dokończyć: podobnież i ojciec generał Franciszek Borgiasz dokładał trudu i starań, by w wieczór swego żywota jak najwięcej jeszcze zdziałać dla rozwoju swego zakonu, któremu Opatrzność ważny bardzo wyznaczyła posterunek na polu walki duchowej z reformacją i przy obronie i rozkrzewianiu wiary katolickiej. I tak się stało. Dnia 29 września dokonał swej pracy. Z weselem i radością spoczął na łożu śmiertelnem, a zasiliwszy się wiatykiem na drogę wieczności przepraszał wszystkich, których w życiu może obraził, dziękował wszystkim, którzy mu dobrodziejstwa wyświadczyli, a przede wszystkiem i najgoręcej dziękował Bogu Ojcu, Synowi i Duchowi Świętemu za niezliczone i wielkie łaski, jakie otrzymał w ciągu swego sześćdziesięciodwuletniego życia. Niebiańskim spokojem jaśniało jego oblicze, gdy dnia l października po raz ostatni wyrzekł te słowa: „Ojcze, w ręce Twoje polecam ducha mojego”; po tych słowach serce jego przestało bić na zawsze. Bóg sam, będący wieczną Chwałą i Miłością, był i jest nieskończoną jego nagrodą w Niebie, a na ziemi uczcił go papież Urban VII, ogłaszając go w r. 1624 Błogosławionym, a papież Klemens X w r. 1671 Świętym.


Legenda pochodzi z książki „Prawidła życia chrześcijańskiego dla każdego wieku i stanu”, ks. Otto Bitschnau, z rozdziału „Stan umierających: Przygotowanie się na śmierć”


© 2000–2021 barbara     Wszystkie prawa zastrzeżone | All rights reserved     Strona nie zawiera cookies