Spis legend

Logo serwisu Biblia


Nakarm głodne dziecko - wejdź na stronę www.Pajacyk.pl
















Legendy o świętych



Św. Józef Kalasanty kapłan i zakonodawca


Św. Józef Kalasanty urodził się w r. 1556 w Perolta de la Sal w Hiszpanii. Rodzice jego, należący do starej szlachty, a wiodący swe nazwisko od należącego do ich rodziny od dawna zamku Kalasanca, nie szczędzili ani trudu, ani kosztów, aby mu dać rzeczywiście szlacheckie i prawdziwie chrześcijańskie wychowanie; a zwłaszcza pobożnej jego matce udało się zaszczepić w jego sercu taką nienawiść do grzechu i szatana, tego ojca wszelkiego zła, że ów chłopiec pięcioletni postanowił przy pierwszej sposobności zabić szatana. W tym celu uzbroił się potajemnie w ostry sztylet. Gdy razu pewnego bawił się po południu z kilkoma chłopcami na wolnem powietrzu, zauważył na pewnem drzewie oliwnem dziwny jakiś cień. Sądząc, że to jest szatan, wydobył sztylet z kieszeni i wdrapał się na drzewo. Lecz cień zdawał się podnosić coraz wyżej. Mały Józef za nim ze sztyletem w ręku; aż w końcu gałąź się pod nim załamała, a mężny wróg szatana upadł na ziemię, nie czyniąc sobie nic złego. Rodzice ukarali go za to, zakazując mu, by nigdy nie wychodził z domu bez towarzysza, lecz pozwolili równocześnie, by chłopcy porządni i dobrzy doń przychodzili. Ochotnie usłuchał tego rozkazu. Przybyłym doń towarzyszom opisywał chętnie części maleńkiego ołtarzyka, który sobie zrobił, i ich znaczenie; potem wchodził na krzesło i prawił z zapałem o dobroci Boga, o łaskawości Matki Najświętszej i o czci, jaką mieć winni ludzie dla Nich, a w końcu obdarzał uważnych swych słuchaczy słodyczami, by na drugi raz znowu przybyli i innych jeszcze chłopców przyprowadzili.

Józef, wyrósłszy na przystojnego młodzieńca o pięknem wejrzeniu, szlachetnym charakterze i żelaznej pilności, zdobył sobie godność doktora praw na uniwersytecie Lerydzkim i miał stosownie do życzenia ojca poświęcić się służbie państwowej. Lecz mimo to otrzymał pozwolenie na głębsze poznanie także i wiedzy teologicznej, udał się więc w tym celu do Walencyi. Tamże oburzony natarczywością pewnej młodej wdowy, używającej wszelkich środków, by go uczynić swym ,,Kortejo” (t.zn. przyjacielem i zaufanym), uciekł z tego miasta i udał się na wszechnicę w Alkali.

W tym czasie umarł starszy brat jego bezdzietnie, ojciec więc rozkazał mu wrócić do domu, aby się tu ożenił i tym sposobem uratował szlachetny ród od wymarcia. Józef, chcący z całego serca zostać kapłanem, złożył już był ślub dożywotniej czystości, ujrzał się więc teraz w przykrem nad wyraz położeniu między ślubem a posłuszeństwem, jakie winien był ojcu. Na kolanach więc błagał Maryę o pomoc i ratunek, a ojca prosił gorąco o odłożenie powrotu swego na czas późniejszy. Potem długo się wahał w wyborze towarzyszki życia i zawsze wynajdywał jakąś przyczynę, dla której nie chciał poślubić przedstawionej mu panny; w końcu zachorował śmiertelnie. Ojciec stał teraz w niemej rozpaczy nad łożem jedynego, umierającego syna, sądząc, że nadeszła już ostatnia jego godzina. Lecz umierający, ocknąwszy się z omdlenia, przemówił: „Ojcze kochany, pozwolisz mi zostać księdzem, gdy Marya wyprosi mi życie u Boga?” „Chętnie”, odrzekł ojciec, „jeżeli tylko zostaniesz przy życiu!”

Józef, ozdrowiawszy teraz cudownie, otrzymał z radością w sercu święcenia kapłańskie w r. 1583. Wkrótce po prymicyach udzielił z zrządzenia Bożego ukochanemu ojcu swemu ostatnich Sakramentów świętych i zamknął też jego oczy. Potem rozdał zaraz cały swój wielki spadek na kościoły i ubogich i postanowił wstąpić do zakonu, by w pokucie i modlitwie pracować na koronę niebieską. Lecz biskup nakłonił go, by wstąpił jako pracownik do winnicy Pańskiej, w której wówczas (były to czasy reformacyi, czasy Lutra i Kalwina) heretycy i fałszywi prorocy straszne szerzyli spustoszenia i zagubę wieczną tysiącom wiernych gotowali. Józef okazał się pracownikiem dzielnym i niezmordowanym. Pracował na wielkim obszarze zachwaszczonej kąkolem roli Bożej, zasiewał ją nasieniem ewangelicznem, które wzrastało pod ożywczem ciepłem jego dobrego przykładu. Biskup, wielce uradowany błogimi skutkami jego pracy, uczcił jego działalność zbożną, mianując trzydziestoletniego dopiero proboszcza swoim generalnym wikarym, przeznaczając mu zarazem odpowiedni jego wiedzy i zapałowi zakres działalności. Lecz Bóg miał inne zamiary. Idąc za silnym popędem serca i za zgodą spowiednika złożył Józef w roku 1592 swój urząd i udał się jako pątnik do Rzymu.

Tutaj w stolicy chrześcijaństwa, pełnej wspaniałych świątyń, religijnych uroczystości, bractw i nabożeństw, posiadającej znaczną liczbę wielkich szpitali, domów dla chorych i pobożnych zakładów, znalazło serce jego, miłujące gorąco Boga i bliźniego obszerne pole do działania, tak iż postanowił tu zostać, chociaż Hiszpania wzywała go, by do niej powrócił.

Józef zaprzyjaźnił się z czcigodnym Kamillem i wstąpił do Zgromadzenia „Braci miłości chrześcijańskiej” i według jego przepisów miał uczyć religii na placach publicznych wałęsających się ludzi i dzieci. Smutny widok tych licznych dzieci biednych, zaniedbanych, osierociałych, biegających prawie nago, a okrytych brudem i nieczystością, żebrzących o jałmużnę, wzrastających bez zajęcia jakiegokolwiek, bez nauki i skromności, a ginących zwykle w końcu na ciele i na duszy w jaskiniach występku i zbrodni, widok ten napełnił szlachetne jego serce smutkiem i boleścią. Głos wewnętrzny mówił mu: „Ty masz się stać opiekunem tych ubogich i ojcem tych sierot!” Bez wahania zabrał się Józef do pracy, zgromadzając te dzieci nieszczęśliwe, by je umieścić po różnych szkołach; lecz nie mógł zapłacić za nie żądanej opłaty szkolnej. Prosił gminę o pomoc. Lecz ta pochwaliwszy jego zapał, oświadczyła zarazem, że nie ma w kasie pieniędzy. Zwrócił się do Jezuitów o bezpłatnych nauczycieli; lecz ci odpowiedzieli, że reguła ich każe im zajmować się jedynie szkołami wyższemi, a nie ludowemi. Udał się i do Dominikanów, lecz ci mieli dosyć pracy, odprawiając misye, głosząc liczne kazania. Teraz dopiero zrozumiał dobrze słyszane pierwej wezwanie: „Ty masz być opiekunem ubogich i ojcem sierot!”

Nie znalazłszy u ludzi pomocy, udał się Józef do Loreto do Matki Boskiej w „świętym Jej domku”, prosił Jezusa, „tego Przyjaciela dzieci” o pomoc i oddał cały swój zamiar pod opiekę „Boga i Ojca sierot”.

Wróciwszy do Rzymu, dostał od proboszcza Brendaniego dwa pokoje szkolne, od św. Kamilla dwóch nauczycieli i już po dwóch miesiącach otworzył „pobożną szkołę”, liczącą stu chłopców. Porządek panujący w tej szkole był tak wzorowy, sposób nauczania tak doskonały, a postępy uczni w nauce i cnocie tak zadziwiające, że datki i jałmużny obficie zaczęły napływać, umożliwiając Józefowi wynajęcie wielkiego domu, w którym zamieszkał ze swymi nauczycielami. Kilku kapłanów i osób świeckich wspomagało go bezinteresownie i złączyło się z nim celem wspólnego pożycia. Liczba uczni podniosła się wkrótce do siedmiuset. Papież Klemens VIII dawał rocznie dwieście talarów i zakład stanął w pełnym rozkwicie.

Jak długo Józef tylko setki brudnych i biednych dzieci swą otaczał opieką, chwalili go pod Niebiosy wszyscy nauczyciele i profesorowie rzymscy. Lecz gdy także bogate i szlacheckie rodziny zaczęły posyłać swych synów do „szkół pobożnych”, wtedy wybuchła namiętnie nienawiść, Józef stał się od razu w ich oczach sprytnym oszustem i chciwym obłudnikiem, rzucono nań całą górę oszczerstw, a szkołę jego nazwano uczelnią głupoty i zepsucia. Lecz Józef szedł spokojnie naprzód jak św. Paweł, „przez chwałę i zelżywość, przez osławienie i dobrą sławę, jakoby zwodnik a prawdziwy, jako karany, a nie umorzony, jako smętny, lecz zawsze wesoły, jako ubogi a wielu zbogacający...” (2 Kor. 6, 8-10). Dokładne zbadanie jego szkół przez papieża Klemensa VIII wykazało w całej pełni ogrom jego zasług i powiększyło jeszcze dobre mniemanie o szkołach, w których już 1200 uczni otrzymywało dobre wychowanie i wykształcenie.

By dziełu swemu nadać cechę trwałości, zamienił Józef swe zgromadzenie w prawdziwy zakon, który papież Grzegorz XV w r. 1622 ochotnie zatwierdził pod nazwiskiem: „Kongregacyi Kleryków regularnych od szkół pobożnych" (dziś zwią go „Piarzystami”). Pierwszym generałem mianował papież założyciela jego, tj. Józefa. Był on rzeczywistym generałem w miłości, gorliwości i mądrości. Najgorszych chłopców uczył sam, sam spełniał najniższe i najmozolniejsze posługi w domu, zbierał jałmużnę po mieście, chodząc z worem na plecach, a noce spędzał na modlitwie i pokutnych praktykach. Zakon jego rozszerzył się we Włoszech, Hiszpanii i Austryi, wszędzie zbawienne wywierając skutki. Lecz droga jego „przez chwałę i zelżywość, przez osławienie i dobrą sławę ...” nie była jeszcze skończoną; największe smutki i krzyże miały dopiero przyjść. Maryusz Sezzi, kapłan, lecz niegodny członek tego zakonu, dorwał się w nieprawy sposób urzędu w sądzie inkwizycyjnym we Florencyi, lecz później wydalono go z Toskany dla różnych wykroczeń. Sezzi, przypisując winę swego wydalenia generałowi zakonu, zemścił się po przybyciu do Rzymu, rzucając nań najstraszniejsze oszczerstwa. Wyjednał urzędowe zbadanie sprawy; z tego powodu zawiedli ośmdziesięcioośmioletniego Józefa, starca, żandarmi w jasny dzień jak wielkiego zbrodniarza najwięcej ożywionemi ulicami do sądu, gdzie go uznano zupełnie niewinnym, lecz kazano mu złożyć urząd „dla starości i słabości rozumu”. Józef nosił tę ciężką koronę cierniową niewdzięczności i zdrady z zadziwiającem poddaniem się woli Bożej. Tymczasem Maryusz i podobny mu kapłan Stefan knuli dalej zdradę, żądając wizytacyi zakonu, przeciągnęli wizytatora na swą stronę i dokazali tego, że zakon Piarzystów zniesiono, a miejsce jego zajęła dnia 16 marca 1646 zwyczajna Kongregacya. Czyż może być przykrzejsza boleść, jak doznać od własnych synów wstydu i zdrady, chociaż im się świadczyło dobrodziejstwa i łaski; czyż może być straszniejszy widok, jak patrzeć na dzieło pięćdziesięcioletnie, mozolne i trudne, lecz zniszczone przez złość własnych dzieci?

Wśród tego morza cierpień wzniósł Józef swe oczy w niebo i wyrzekł tylko te słowa: „Bóg dał, Bóg wziął, niech będzie Imię Pańskie błogosławione!” A z nieba spłynęła nań nadobfita pociecha. Matka Boska ukazała mu się z Dzieciątkiem Jezus na ręku, otoczona Aniołami i szczęście nadprzyrodzone napełniło smutne jego serce. Kilku współbraciom, którzy uwierzyli oszczercom, otworzyły oczy liczne cuda, jakie Józef działał na chorych i umarłych, tak iż żałowali szczerze swego błędu i uczcili świętego swego ojca. Stefan odwołał na łożu śmierci rozsiane oszczerstwa i prosił serdecznie Świętego o przebaczenie. A straszną śmierć Maryusza, który umarł bez pokuty, uważano ogólnie za karę Bożą za popełnione występki. Sieroty zaś nigdy nie przestały głosić chwały swego ojca, kochać go, okazywać mu wdzięczność i przywiązanie.

W tem silnem przekonaniu, że zakon skasowany na nowo odżyje i zakwitnie, oddał Józef dnia 25 sierpnia duszę w ręce Sędziego odwiecznego, przeżywszy prawie 92 lata. Nazwisko jego jaśnieje w księgach chrześcijańskiej miłości bliźniego, a od czasu uroczystej jego kanonizacyi przez papieża Klemensa VIII w r. 1767 także i w spisie Świętych Pańskich. Papież Klemens IX wskrzesił znowu zakon „Piarzystów” do nowego życia, tak iż tenże po dziś dzień przez pobożne swe szkoły wywiera wpływ błogosławiony w Austryi, Czechach, Polsce i Węgrzech.


Legenda pochodzi z książki „Prawidła życia chrześcijańskiego dla każdego wieku i stanu”, ks. Otto Bitschnau, z rozdziału „Stan kapłański: Znaki powołania do stanu kapłańskiego”


© 2000–2021 barbara     Wszystkie prawa zastrzeżone | All rights reserved     Strona nie zawiera cookies