Spis legend

Logo serwisu Biblia


Nakarm głodne dziecko - wejdź na stronę www.Pajacyk.pl
















Legendy o świętych



Św. Baldomer ślusarz wyznawca


Baldomer pochodził z francuskiej prowincji Forez i był synem ubogich, lecz pobożnych i pracowitych rodziców, dla których jarzmo Pańskie było słodkie a brzemię lekkie. Świat z jego rozkoszami i uciechami nie miał dla nich żadnego powabu; w świetle bowiem wiary Chrystusowej poznali marność jego, poznali, jak ubogim jest w dobra prawdziwe, jak to, co zachwala jako rozkosz najwyższą, nie warte jest ani pracy, ani trudu i jak przemienia się w nicość. Tę mądrość światową wszczepili w duszę chłopca i użyźniali tę roślinę ciepłymi promieniami własnego dobrego przykładu. Przyzwyczajali go od najrańszej młodości, by każdą pracę, nawet najmniejszą rozpoczynał modlitewką: „W Imię Boże i ku czci Bożej”; by ją kończył radosnem westchnieniem: „Bogu niech będą dzięki i chwała!” Błoga ta ich działalność wydała dobre owoce. Baldomer, kochający z latami coraz więcej pracę, słuchał pilnie ich nauk. W każdej prawie dnia godzinie słyszeli rodzice z zadowoleniem słowa płynące z ust jego: ,,W Imię Boże, wszystko ku czci Bożej” i „Bogu niech będą dzięki i chwała”. Kazali uczyć się mu ślusarstwa, do którego miał zamiłowanie i szczególną zdolność. Już po dwóch latach dzielnym był czeladnikiem, a podczas swej wędrówki posyłał nieraz sporą sumkę grosza rodzicom, by dopomóc im w ich starości i niedostatku. Wskutek bowiem jego punktualności i zamiłowania porządku, pracowitości i wesołości cenili go wielce wszyscy majstrowie, u których pracował, a po dłuższym pobycie pokochali go i wszyscy koledzy jego, jakkolwiek niektórym nie podobały się jego słowa: „W imię Boże, Bogu niech będą dzięki i chwała”. Błogosławieństwo Boże towarzyszyło w widoczny prawie sposób jego pracy.

Po śmierci rodziców kupił sobie Baldomer warsztat w wielkiem mieście Lyonie i prowadził rzemiosło na własny rachunek. „Każdy początek jest trudny!” Prawdziwość tego przysłowia poznał z własnego doświadczenia. Lecz zadowolenie, jakie znajdował w swem powołaniu, w którem czcił świętą wolę Bożą, wzmacniało go, gdy czasem przychodziło nań zmęczenie lub zniechęcenie i zamieniało krople jego potu w kosztowne perły dla jego korony niebieskiej. Dobre wyroby, jakich dostarczał, a przytem niska zapłata, jakiej żądał, pomnożyły wkrótce liczbę kupujących, a wnet i liczbę czeladników, z którymi nie obchodził się jak z robotnikami, lecz jak z domownikami, troszcząc się po ojcowsku o ich duszę i ciało. Porządek dnia, który zachowywał święcie, był następujący: po dostatecznie długim śnie budził sam rychło rano uczni i czeladników, odmawiał z nimi razem klęcząc krótką modlitwę poranną i szedł na Mszę św., potem zasiadał z nimi w domu do przygotowanego już śniadania, a w końcu szedł do warsztatu, zachęcając ich do pracy: „Pójdźcie dzieci, Bóg woła nas do Swej służby, abyśmy w pocie czoła pracowali na kawałek chleba i zarobili sobie zapłatę; zaczynajmy w imię Boże”, a wszyscy odpowiadali: „W imię Boże zaczynajmy”. Nie znosił rozmów niepotrzebnych, niechrześcijańskich, przekleństw, słów obraźliwych i żartów nieprzyzwoitych. Przestrzegał pilnie milczenia, które przerywano jedynie słowy: „Bogu dzięki i chwała”, albo „W imię Boże zaczynajmy” na znak, że praca była skończoną albo nowa się zaczynała. Wieczorem składali wszyscy narzędzia na miejsca przeznaczone i opuszczali pracownię po krótkiej modlitwie: „Bogu niech będą dzięki i chwała za dobry i szczęśliwy dzień!”

Tym sposobem upływały lata w szczęściu i spokoju. Baldomer musiał powiększyć pracownię, pomnożył liczbę pracowników, chcąc zadowolić zaufanie swych odbiorców. Błogosławieństwo Boże spoczywało na całej jego pracy; lecz nie używał tego błogosławieństwa na pomnożenie swego majątku i kapitału, ani na zaspokojenie swej pychy, a tem mniej niskich namiętności zmysłowych; lecz przeciwnie zyski jego spływały jak orzeźwiająca i ożywiająca rosa do chatek, ubogich, do izdebek chorych i do domów osób wstydzących się żebrać. A podczas gdy ręka jego niosła pociechę i radość dla ich ciała, serce jego pobożne torowało sobie drogę do ich duszy, pouczając ich, przestrzegając przed grzesznymi uczynkami, zachęcając do ufności w Bogu, do przyjmowania Sakramentów świętych... Na to poświęcał godziny wieczorne, niedziele i święta. Lecz przede wszystkiem był on ojcem i przyjacielem swych czeladników i uczniów w najszerszem tego słowa znaczeniu. Nie stosował się do owego bezdusznego zwyczaju majstrów z dziewiętnastego wieku, którzy czeladników i uczniów trzymają z dala od swego domu, nie przypuszczają wcale do stołu rodzinnego, pozostawiają ich sobie samym, losowi i niebezpieczeństwom; którzy mniej cenią sobie robotnika niż maszynę, robotników bowiem kupować nie potrzebują jak maszyny, lecz ich przyjmują jedynie do pracy, pracę tę ich wyzyskują a potem – jako kaleki albo starców wypędzają ich na złą dolę lub wpędzają do domów ubogich. Tego nie znał Baldomer ani nie czynił. Pomny słów Apostoła: „A jeśli kto o swych, a najwięcej o domowych pieczy nie ma, zaprzał się wiary i jest gorszy niźli niewierny” (l Tym. 5, 8), uważał swych uczniów i czeladników za własnych synów, powierzonych jego pieczy co do duszy i co do ciała. Z tą samą troskliwością, z jaką czuwał w pracowni nad utrzymaniem zgody i pokoju między czeladnikami, nad niewinnością i hamował wybuchy gniewu, a natomiast starał się o ich gruntowne wyuczenie się rzemiosła i zachowanie się przyzwoite, z tą samą troskliwością dbał i poza pracownią o ich duchowne wykształcenie, o święcenie przez nich niedziel i świąt, o wierność w służbie Bożej. Wszystkim, którzy odchodzili od niego, by w innych miejscowościach uzupełnić wykształcenie swe zawodowe, pomagał chętnie, by dostali zajęcie u pobożnych i dzielnych majstrów.

Piękną i szlachetną jest praca dla swoich, dla braci i sąsiadów we wielkim domu ziemskim; Bogu podoba się, gdy ktoś słucha miłosiernie cichych skarg opuszczonych i cierpiących i hojną ręką uśmierza nędzę, osusza łzy, zapobiega przyszłym nieszczęściom i gotuje ludziom szczęście. Piękniejszą i zacniejszą jest praca dla Nieba, troska o dusze i zaspokojenie duchownych ich potrzeb, by mężnie mogły walczyć z zachciankami ciała, zgorszeniem wśród świata, ze złudzeniami szatańskiemi, by nie tracąc nigdy z oka celu ostatecznego, tj. widzenia Boga i kosztowania Dobra najwyższego i wiecznego, szły mężnie po prostej drodze sprawiedliwości, wytrwałości, czynnej miłości Boga i bliźniego, ciągłego naśladowania Jezusa aż na górę Kalwaryjską, a nawet aż do tronu Ojca wszechmocnego. Najpiękniejszą zaś i najzacniejszą jest rzeczą: połączyć obie te prace, jak to czynił ślusarz Baldomer. Podeszły wiek, członki spracowane i zmęczone i słodka tęsknota za Niebem skłoniły go, że sprzedał warsztat swój ślusarski i osiadł w klasztorze benedyktyńskim opata Wincentego, by w maleńkiej celce poświęcić ostatnie lata swego życia modlitwie i przygotowaniu się na śmierć. Skoro opat przekonał się o gruntownej jego pobożności, głębokiej wiadomości zasad Wiary św. i o dobrej znajomości życia duchownego, spełnił gorące jego pragnienie i włożył nań poświęcony habit zakonny św. Benedykta, w którym zakończył około roku 660 żywot swój bogaty w cnoty i zasługi, wymawiając te słowa: „Bogu niech będą dzięki i chwała za wszystko!” Grób jego wsławiony cudami, był przez tysiąc prawie lat celem licznych pielgrzymek, aż w końcu dzicy Kolomczycy go zniszczyli.


Legenda pochodzi z książki „Prawidła życia chrześcijańskiego dla każdego wieku i stanu”, ks. Otto Bitschnau, z rozdziału „Stan rzemieślników i robotników: Zacność stanu rzemieślników i robotników”


© 2000–2021 barbara     Wszystkie prawa zastrzeżone | All rights reserved     Strona nie zawiera cookies