Spis legend

Logo serwisu Biblia


Nakarm głodne dziecko - wejdź na stronę www.Pajacyk.pl
















Legendy o świętych



Św. Alfons Marya Liguori zakonodawca biskup i doktor Kościoła


Alfons, urodzony w Neapolu roku 1696, był synem kapitana Liguori, szlachcica i zacnej jego małżonki Anny z domu Kawaliere. Przy jego chrzcie przepowiedział świętobliwy Jezuita Franciszek Hieronimo: „Dziecko to będzie długo żyło, zostanie Biskupem i wielkich dokona dzieł w kościele Bożym”. Pobożna matka wychowywała starannie synka w pobożności i bojaźni Bożej i wszczepiła w serce jego ową ujmującą łagodność, która mu potem w całem jego życiu zjednywała serca wszystkich. Jak zaś wiernie wypełniał mały jeszcze wówczas chłopczyk rady i nauki swej matki, dowodem tego następujące zdarzenie. Razu pewnego bawił się grą z jednym kolegą i wygrał. Gdy go tedy tenże posądził o oszukaństwo, oddał mu natychmiast wygrany pieniądz, mówiąc: ,,Jak to! Ty sadzisz, że wolno majestat Boży obrazić dla tak małego grosza!” I natychmiast oddalił się i ucałował obraz Matki Boskiej, który zawsze nosił na piersiach.

Podczas jego nauk w szkołach zauważono, że gorliwszym był w modlitwie jak w nauce, codziennie bowiem słuchał kilku Mszy św., przyjmował co tydzień Komunię św. i spędzał codziennie kilka godzin przed Panem Jezusem, utajonym w tabernakulum. Równocześnie tak świetne czynił postępy w nauce, że, mając dopiero siedmnaście lat, został już doktorem praw i cenionym adwokatem. Młody doktor, który według woli ojca wyuczył się dobrze sztuki rycerskiej, wsławił się niezadługo bardzo gruntowną znajomością praw, uprzedzającą grzecznością względem każdego, bystrem rozwijaniem najzawilszych spraw i porywającą wymową. Stan jego nie pozwalał mu odłączać się od kół towarzyskich, w których ceniono i lubiano go dla ujmującej jego powierzchowności, jego skromności, muzykalnego wykształcenia i dla jego gorącej, a rzadkiej u adwokatów pobożności. Gdyż wśród wesołych jego rozmów nie wyrwało mu się nigdy słowo przeciwne miłości bliźniego, a nigdy nie obraził żadnem spojrzeniem oka dziewiczej swej skromności. Zawsze uczęszczał na nabożeństwa kościelne, a ogólnie znaną była dziecięca jego miłość ku Matce Najświętszej, którą nazywał „najukochańszą Matką”. Ile razy obowiązek wywoływał go z domu, prosił Maryę o błogosławieństwo; ile razy wracał do domu, pozdrawiał Maryę w Jej obrazie; ile razy słyszał uderzenie godziny, odkładał na bok książkę lub pióro, albo przerywał rozmowę, by odmówić ,,Zdrowaś Maryo”; a czynił to z tak naturalną pobożnością, że obecni spoglądali nań ze zdumieniem, a żaden z nich się nie uśmiechał.

Zakres działalności doktora Liguoriego rozszerzał się, zaufanie pokładane w jego zdolnościach rosło, panowie na wysokim znajdujący się stopniu społeczeństwa zawierali z nim przyjaźń. Najznakomitsze rodziny szlacheckie pragnęły pozyskać go dla siebie, chcąc oddać mu córkę za żonę. Ojciec jego cieszył się nadzieją, że piękna Teresa, córka księcia Pressicio zostanie jego synową. Lecz Alfons o wyższych myślał rzeczach; nie chciał błyszczeć jako podziwiany dostojnik na dworze króla Neapolitańskiego, lecz pracować w domu Bożym jako pokorny sługa. Pragnął gorąco porzucić zawód świecki, lecz życzenie to zamknął głęboko w swem sercu, aż Opatrzność Boża je wyjawiła.

Alfons miał razu pewnego przeprowadzić trudny proces i był głęboko przekonany o słuszności sprawy swego klienta, dlatego wszelkich dołożył starań, by przy publicznej rozprawie odnieść zwycięstwo. I rzeczywiście, w dniu rozprawy sądowej mówił z taką jasnością, siłą i wykwintnością, że oklaskiwali go zdumieni sędziowie i słuchacze. Wtem zbliżył się do niego adwokat przeciwnej strony i zwrócił uwagę jego na pewną okoliczność, której przedtem mimo najsumienniejszego badania nie dostrzegł, a właśnie ona całą tę sprawę w zupełnie innem przedstawiała świetle. Alfons poznał natychmiast swój błąd, wyznał go publicznie i dodał wzruszony: ,,O łudzący świecie! Wolę raczej być ostatnim sługą w kościele, jak pierwszym panem w sądzie!” I opuścił sąd i swą kancelaryę na zawsze. Gdy oświadczył ojcu i krewnym, że chce zostać księdzem, odradzali mu ze wszystkich sił prośbami, obietnicami i łzami; lecz na wszystkie ich przedstawienia i narzekania odpowiadał: „Bóg mię woła, muszę Go słuchać!” W końcu ustąpili lecz wymusili na nim przyrzeczenie, że nie wstąpi do zakonu św. Filipa Nereusza, lecz w domu przygotowywać się będzie do stanu kapłańskiego. Alfons przyjął tonzurę, a z nią otrzymał prawo noszenia szaty duchownej. Gdy ojciec ujrzał syna w tej szacie, nie wyrzekł doń przez długie lata ani słowa.

Alfons uczył się teraz pilnie teologii, służył w kościele parafialnym do Mszy św. i spełniał posługi kościelne, uczył w niedziele dzieci katechizmu i życia chrześcijańskiego, pisał pieśni religijne dla młodzieży i ludu i uczył je śpiewać te pieśni przy wspólnych nabożeństwach. „Wolnomyślni Saduceusze” Neapolu obsypywali szyderstwami adwokata, pochodzącego ze szlachetnego rodu, bo teraz nagle ,,rozum stracił”; lecz Alfons kroczył dalej śmiało po raz obranej drodze, ciesząc się, że stał się rzecznikiem Boga i w trzydziestym roku życia przyjął święcenia kapłańskie. Teraz – jako sługa Chrystusowy i szafarz tajemnic Bożych – rozpoczął swą długoletnią i błogosławioną działalność. Kazań jego, odznaczających się prostotą i jasnością, serdecznością i ciepłem bez błyszczącej uczoności, bez piorunowania na zepsucie obyczajów, lecz karcących poważnie grzechy pychy, zmysłowości i obojętności we wierze, liczne słuchały rzesze ludzi z wszystkich stanów z żywem zajęciem i wielkiem zadowoleniem. A to nasienie Boże, które rozsiewał z kazalnicy, podlewał i pielęgnował w konfesyonale.

I ojca jego zawiodły pewnego wieczora ciekawość i słyszane pochwały, jakiemi obsypywano jego syna, do kościoła, w którym Alfons miał kazanie; a kazanie to tak silne na nim wywarło wrażenie, że wyznał pokornie: „Dopiero syn mój nauczył mnie znać i kochać Boga!” W domu zaś uściskał go i prosił o przebaczenie, że sprzeciwiał się nierozumnie jego powołaniu do stanu kapłańskiego.

W Neapolu żyło wówczas, a i dziś jeszcze żyje 50 do 60 000 Lazzaroni (żebraków), ludzi bez określonego zajęcia, bez własnego pomieszkania, prawie bez odzieży, lubowników „słodkiego próżnowania” (il dolce farniente), których głód dopiero zmusza do szukania jakiegokolwiek zarobku. Tymi ludźmi dobrodusznymi lecz pod względem duchowym bardzo zaniedbanymi zajął się Alfons gorliwie, uczył ich zasad wiary św., udzielał im Sakramentów św., odwiedzał ich chorych i pocieszał słowem i jałmużną. Od czasu do czasu odprawiał po wsiach misye ludowe, poznał przytem gruntownie niski bardzo stan religijności i moralności tego ludu. Wzruszony tem do głębi westchnął: „O miłosierny Boże, żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało!” i wówczas powstała w nim myśl założenia zgromadzenia kapłanów, którzyby nieśli pomoc i ratunek ludowi. Wśród gorących modłów i postów i po zasięgnięciu rady u Biskupów i uczonych a świętobliwych mężów zamieniła się ta myśl i ten zamiar w czyn. Skoro ojciec o tem usłyszał, prosił go gorąco ze łzami, by go nie opuszczał na stare lata. Alfons pocieszał go, a klęknąwszy przed nim, pokazał mu krzyż i rzekł poważnie: „Ojcze! Posłuchaj, co mówi Jezus: »Kto miłuje ojca albo matkę więcej niż Mię, nie jest Mnie godzien!« (Mat. 10, 37). Patrz! Ukrzyżowany Jezus woła mnie do pracy, muszę iść; niech Bóg ciebie i mnie ma w Swej opiece!” Ojciec zrozumiał go, a otarłszy łzy płynące, podał mu w milczeniu rękę. Alfons ucałował ją i poszedł – ostatni ten i najboleśniejszy spór rodzinny trwał trzy godziny.

W wysoko ponad Amalfi położonem mieście górskiem Scala zgromadził Alfons około siebie dziesięciu kapłanów i trzech braciszków i założył tym sposobem pierwszy dom zgromadzenia dla odprawiania misyi. Lecz po niejakim czasie zapał jego towarzyszy przemienił się w niezadowolenie i opuścili go wszyscy z wyjątkiem dwóch. Był to bolesny cios dla szlachetnego serca założyciela, a nieprzyjaciele jego zamiaru szydzili znowu: „Daj pokój tej pracy, Pan Bóg nie potrzebuje twych usług”.

Odpowiedział im: „Prawda, mnie nie potrzebuje, lecz ja potrzebuję Boga i On mi dopomoże!” I tak się też stało. Bóg przyprowadził do niego tylu gorliwych kapłanów, że mógł misye odprawiać w dalszym ciągu a nawet założyć dwa nowe klasztory. Nazwał ten związek: ,,Zgromadzeniem Najświętszego Zbawiciela” („Sanctissimi Redemptoris”), oddał go pod opiekę Najświętszej Panny i dał mu stałą regułę. Zatwierdził go papież Benedykt XIV w roku 1749. Członkowie tego nowego zakonu – zwani Redemptorzystami albo Liguorianami – zdumiewających dokonywali czynów na misyach po miastach i wioskach, krzewiąc życie religijne i siejąc spokój rodzinny i społeczny. Alfons był czynną wiecznie duszą tego zakonu, porządkującą wszystko, starającą się o wszystko i skutecznym orędownikiem u Boga.

W roku 1762 kazał mu papież Klemens XIII przyjąć święcenie biskupie i objąć rządy w diecezji św. Agaty w państwie Neapolitańskiem. Z boleścią w sercu pożegnał się ze swymi braćmi, których generalnym przełożonym miał i nadal pozostać, i silną dłonią uchwycił pastorał biskupi. Nowy książę Kościoła zmienił teraz tylko szatę zewnętrzną, nie zmienił zaś dawnego sposobu życia umartwionego. Ujmującą łaskawością, rozgłosem uczoności, a nade wszystko blaskiem cnót zwrócił uwagę wszystkich na siebie i pozyskał sobie ich szacunek. Nieustannie zwiedzał wszystkie miejscowości swej diecezji, jedną po drugiej; co niedzielę miewał kazania, jakie tylko on prawić umiał; każdego, kto się doń zgłaszał, przyjmował grzecznie, słuchał uważnie. Wielcy i mali szukali i znajdowali u niego poradę, pouczenie i pomoc. Poza tą wielostronną, rozległą działalnością miał jeszcze dosyć czasu, by napisać znaczną liczbę rozpraw teologicznych i religijnych książek duchownych i by codziennie odmówić ze swą służbą domową pacierz ranny i wieczorny i Różaniec święty.

Nieustanna praca męcząca, dolegliwości starości, bolesne cierpienia i rany na ciele wyczerpały jego siły i pochyliły jego głowę tak nisko, że nie mógł patrzeć w górę.

W tym pożałowania godnym stanie prosił dwóch papieży, by zdjęli zeń ciężar biskupiego urzędu. Lecz Klemens XIII odpowiedział: „Potrzebny mi jesteś bardzo w diecezji. Twoje nazwisko i dobre imię same rządzić będą diecezją”. Klemens XIV podał powód tej odmownej odpowiedzi słowami: „Jedna modlitwa, którą odmówisz na łożu boleści, więcej przyniesie korzyści twej owczarni jak dziesięć wizytacji całej diecezji”. Alfons poddał się pokornie woli Bożej i papieża, czynił jeszcze, co tylko mógł przy swych cierpieniach i wchodził jeszcze od czasu do czasu z trudem na kazalnicę. Wówczas sam widok jego był już kazaniem, wzruszającem serca wszystkich i napełniającem oczy łzami; i w łóżku nawet leżąc udzielał jeszcze posłuchań i nauk. Trzeci wreszcie papież, Pius VI wysłuchał w końcu ponownej prośby ośmdziesięcioletniego, schorzałego starca i pozwolił mu powrócić do domu misyjnego św. Michała w Nocero, gdzie jeszcze przez jedenaście lat zajmował się sprawami swego zakonu; lecz były to lata ciągłych i wielkich boleści.

A najpierw dręczyły go bolesne wątpliwości religijne. Dniami i nocami płakał z bojaźni, że jest w niełasce u Boga i że będzie potępionym. Jeszcze większą boleść serca wyrządził mu pewien zdradziecki członek jego zakonu, który wszczął szkodliwą bardzo niezgodę między braćmi, tak że większa część jego współbraci nim pogardziła, odebrała mu urząd generalnego przełożonego, a nawet samego papieża w błąd wprowadziła. Szatan napełnił kielich jego boleści aż po brzegi zarzutami, że to on jedynie winnym jest wszystkim tym nieporządkom w zakonie i zgorszeniu wśród ludu; lecz Marya pocieszyła go; i Bóg pocieszył upokorzonego obietnicą, że spokój zupełny zawita znowu do jego kongregacyi, która na nowo zakwitnie.

W ostatnich dwóch latach życia nie mógł już opuszczać celi; zaniewidział i ogłuchł prawie zupełnie; dzień i noc siedział w fotelu, opierając głowę zwieszoną o stolik: obraz cierpienia, lecz zarazem spokoju w Bogu i z Bogiem. Wielu czcicieli tego uczonego bardzo i najszlachetniejszego w owych czasach przyjaciela ludu przychodziło, by ujrzeć bohaterskiego Męczennika i usłyszeć z ust jego słowa miłości, aż wkońcu silna febra zwiastowała bliską już godzinę śmierci. Alfons przyjął niebieski zasiłek na drogę wieczności a zarazem zadatek wiecznej szczęśliwości, mówiąc z radością: „Jezus jest moją nadzieją!” i umarł trzymając w jednej ręce krzyż, w drugiej obraz Maryi dnia l sierpnia 1787 r. a w dziewięćdziesiątym pierwszym roku życia. Papież Grzegorz XVI wpisał go w roku 1839 w poczet Świętych, a Pius IX ozdobił go w r. 1871 tytułem Doktora Kościoła. Liczne, przez tego prawdziwego męża Bożego napisane dzieła są i pozostaną na zawsze drogim skarbem całego chrześcijaństwa.


Legenda pochodzi z książki „Prawidła życia chrześcijańskiego dla każdego wieku i stanu”, ks. Otto Bitschnau, z rozdziału „Stan kapłański: Obowiązki stanu kapłańskiego”


© 2000–2021 barbara     Wszystkie prawa zastrzeżone | All rights reserved     Strona nie zawiera cookies