Spis legend

Logo serwisu Biblia


Nakarm głodne dziecko - wejdź na stronę www.Pajacyk.pl
















Legendy o świętych



Św. Wincenty a Paulo kapłan i zakonodawca


Wincenty a Paulo urodził się w r. 1576 pod strzechą biednego wieśniaka Wilhelma z Pauli w Roquines, małej wiosce południowej Francyi i pasł jako chłopiec owce swego ojca. W pewnem ustroniu górskiem, w którem pasał owieczki, stała stara kapliczka Matki Boskiej, sławna z licznych cudów, jakie Bóg zdziałał na prośby modlących się w niej ludzi. Opowiadania o tych cudach wywierały na młodociany umysł Wincentego silne i trwałe wrażenie. Kapliczka stała się jego świętością. W niej modlił się pobożnie, śpiewał pieśni nabożne i zdobił najpiękniejszymi kwiatami obraz Najświętszej Matki. Ponieważ zaś żywy ten chłopiec szczególne zdradzał zdolności umysłowe, posłał go ojciec do szkół, by został kiedyś księdzem. Wincenty nie zawiódł pokładanych w nim nadziei, dlatego w końcu po otrzymaniu chlubnych świadectw i po przebyciu biedy i niedostatku, zaglądającego często do jego izdebki, obchodził swe prymicye (pierwsza Msza św.) w r. 1600.

Po krótkiej działalności duszpasterskiej zakosztował młody kapłan ze zrządzenia Boskiego kielicha cierpień. Gdy bowiem wracał z Marsylii, gdzie otrzymał mały spadek, dostał się okręt, na którym jechał, w ręce rozbójników morskich, którzy wszystkich na nim jadących zawieźli do Tunisu w Afryce, by ich tamże sprzedać jako niewolników. Wincentego kupił francuski renegat (t.zn. chrześcijanin, który przyjął islam) i posłał go na swój folwark do ciężkiej pracy w skwarze słonecznym. Wincenty znosił cierpliwie ten krzyż bolesny, zachęcając zarazem towarzyszów niedoli do wytrwania i cierpliwości - i to skutecznie. Czcili go jako swego nauczyciela i pocieszyciela.

Zelma, jedna z trzech żon jego pana, podsłuchała go raz z daleka, gdy śpiewał przy pracy pobożne pieśni. Dziwnie wzruszona temi z serca płynącemi melodyami, wdała się z nim w rozmowę i wypytywała się go o religię chrześcijańską. Gdy prosiła go razu pewnego, by zaśpiewał jej jaką pieśń, Wincenty, spełniając jej życzenie, zaśpiewał Psalm Izraelitów w niewoli Babilońskiej (Ps. 136), wyrażający tęsknotę za ojczyzną:

Płyną rzeki Babilońskie, płyną, szumią w dal,

Wiatr powiewa brzeżną trzciną, nami chwieje żal,

Nad wodami my usiedli o chlebie żebraczym

Ziemio święta, matko nasza! Kiedyż cię obaczym?

Słońce płonie, cała rzeka migoce się w skrach,

Na te blaski smutnie patrzą oczy nasze w łzach,

Bo to słońce w waszej ziemi, gdy wstanie poranu,

Piękniej złoci dach Syoński i szczyty Libanu.

Tu na wierzbach długowłosych wśród zielonych szarf

Pokruszone wiszą struny od milczących harf;

Niechaj milczą stare harfy o strunach dziesięciu,

Niechaj nigdy w niewolnika nie zabrzmią objęciu!

Z głośnym śmiechem idą ludzie po wodę przez błoń

„Hej harfiarze, syny wraże, z prochu wzniećcie skroń,

Zawtórujcie nam pieśniami do naszej swawoli”

Jakoż szukać wam wesela u tych, co w niewoli?

Nam tułaczom już swych dłoni na harfy nie kłaść,

Gdyby struny jak pioruny mogły na was spaść,

To słuchalibyście drżący z ustami blademi,

Jaką pieśnią grzmią harfiarze na przeklętej ziemi!

Jeruzalem! Jeruzalem! biedna ziemio ty!

Ody twej męce nie poświęcę każdej mojej łzy,

Jeśli ciebie nie ogarnę mym synowskim żalem

To mnie przeklnij i zapomnij, matko Jeruzalem!

Niech me oczy robak tłoczy, niech w nie pluje czerń,

Niech ma ręka w ogniu pęka, niech krzy się jak cierń,

Niech mój język jak gadzina przyschnie do gardziela

Jeśli zaprę twych boleści dla chwili wesela.

Edomczyku, ty co w krzyku niemowląt i żon

Ucztowałeś i pląsałeś przy połysku łon,

Ty, coś wołał, by nam Syon spustoszyć do gruntu

A odporne miecze nasze zwał mieczami buntu.

Pomnij w trwodze, że na drodze twych zwycięstw i chwał

Jak lew z cicha, kiedy czyha, nasz Bóg będzie stał,

I coś zdziałał, toć z nagrodą odda sądem Bożem,

I co spadło na nas deszczem, spadnie na cię morzem!

Chwila jeszcze, a już będziem błogosławić tym,

Co nad grodem twym rozwieszą pożarowy dym,

Z ramion matek wyrwą śpiące dzieciąteczek głowy.

I ze zgrzytem roztrzaskają o brzeg granitowy!

(Tłum. Kornela Ujejskiego: Super flumina Babylonis).

Śpiewaniem tem pobożnych pieśni i naukami o miłości Jezusowej ku ludziom rozniecił Wincenty w sercu swej pani tak silny ogień zapału dla wiary chrześcijańskiej, że nakłoniła męża, by z nią i Wincentym udał się do Francyi i tamże został katolikiem. Gdy przybyli tam, wyrzekł się mąż Zelmy uroczyście islamu, ona zaś przyjęła z radością Chrzest św., a Wincenty otrzymał wolność. Potem przybył w r. 1609 do zacnej rodziny hrabiego Gondy, królewskiego komendanta galer, by zostać wychowawcą trzech jego synów. We wielkich, w rozmaitych prowincyach Francyi znajdujących się dobrach tej bardzo bogatej rodziny szlacheckiej, poznał Wincenty straszne zaniedbanie duszy ludu wiejskiego, żyjącego w apatyi bez nauki i zachęty do dobrego. Z piersi jego wydobył się bolesny okrzyk: „Żal mi tego ludu!” Dlatego otrzymawszy pozwolenie od Biskupów korzystał z każdej wolnej chwili, by biednych tych ludzi uczyć katechizmu, zachęcać ich do przyjmowania Sakramentów św., pocieszać chorych, godzić z sobą w niezgodzie żyjących, a wszystkim zalecać chrześcijańską miłość Boga i bliźniego. Bóg błogosławił tej jego ofiarnej pracy w cudowny sposób. Gdy młodzi trzej hrabiowie Gondy mieli udać się na uniwersytet i tamże dostać się pod kierownictwo innych nauczycieli, opuścił Wincenty dom hrabiowski, by na prośby Kardynała Berulle objąć duszpasterstwo w miasteczku Chatillon. Parafia ta od 20 lat znajdowała się w stanie zupełnego zaniedbania i zdziczenia. Lecz nienaganne życie Wincentego, jego ujmujące zawsze obejście się z ludźmi, jego piękne i podniosłe kazania zjednały mu w krótkim czasie serca wszystkich i były przyczyną licznych cudownych nawróceń tak katolików, jak i kalwinów. Wysiane nasienie zeszło bardzo pięknie, obiecując obfite żniwo, a szczególnie obfitych owoców spodziewać się było można od założonego przezeń „,Bractwa niewiast miłosiernych”, zgromadzenia pobożnych matek, mających się zająć pielęgnowaniem chorych i ubogich. Lecz pobożna hrabina Gondy postarała się znowu, że go po trzech miesiącach przeniesiono do Paryża, by w jej majętnościach i po różnych miejscach odprawiał misye ludowe. Czynił to z wielkiem zaparciem się siebie i cierpliwością. Stwórca bowiem wlał w jego serce piękną cnotę zapału i litości, a Duch św. jeszcze piękniejszą cnotę nadprzyrodzonej miłości, silniejszej od śmierci samej, przezwyciężającej wszystkie przeciwności.

Hrabia Gondy, admirał galer, pokazywał Wincentemu podziemne, wilgotne i straszne więzienia, w których skazani na galery zbrodniarze zamknięci byli aż do ich odprowadzenia do galer. Serce kapłańskie Wincentego zadrżało na widok strasznej nędzy duchowej i cielesnej tych nieszczęśliwców, na widok obrzydliwego brudu, zwierzęcej ich dzikości, strasznych przekleństw i bluźnierstw przeciwko samemu Bogu. Z boleścią w sercu zajął się nimi gorliwie, otrzymawszy do tego pozwolenie od władzy, a umieściwszy tych wyrzutków społeczeństwa w najętym domu, starał się o ulżenie ich nędzy, otoczył ich troskliwą opieką i zjednał sobie w końcu dzikie ich serca łagodnemi słowami pociechy, zachęcając ich do pokuty, pojednania się z Bogiem przez przyjęcie Sakramentów św. i wlał tym sposobem pokój Boży w ich serca.

Czyn ten Wincentego wywołał w Paryżu tak wielkie zdumienie, że król Ludwik XIII odznaczył go zaszczytnym urzędem Jałmużnika i duchownego Zwierzchnika wszystkich galer. W tymże samym czasie zaprzyjaźnił się z Wincentym św. Franciszek Salezy, sławny Biskup Genewski, i prosił go, by przyjął kierownictwo duchowne niewiast, żyjących w założonym przez siebie zakonie „Nawiedzenia Maryi”, których dom istniał także i w Paryżu. Tym sposobem stał się Wincenty dobrym pasterzem dwóch zupełnie odmiennych owczarni.

W r. 1622 odwiedził skazanych na galery w Marsylii i przekonał się, że podobni więcej do szatanów jak do ludzi. Bezwstydne rozmowy, straszne bluźnierstwa i przekleństwa, szydercze uwagi o religii i Bogu tych wynędzniałych, brudnych i wychudzonych ludzi z zapadłemi oczyma zagłuszały nawet jęk kajdan. Z przerażeniem ujrzał gorliwy kapłan ten nadmiar ich nędzy; lecz nie stracił nadziei. Z roztropną przezornością zbliżył się do tych rozpustników, a dając im małe podarki, rozmawiał z nimi serdecznie i ze współczuciem nad ich nędzą obiecując im pomoc; lecz skoro zaczął mówić o Bogu i religii, usłyszał ich szyderstwa i przekleństwa a nawet ujrzał podniesione przeciw sobie ich pięści. Opuszczał więc ich i modlił się; potem wracał znowu z nową miłością w sercu i przychodził tak długo, aż wreszcie ułagodził dzikie ich umysły, tak że w końcu zaczęli przyjmować pociechy religijne.

Wśród skazańców podpadł Wincentemu pewien młodzieniec, który pomimo najsurowszych kar nie chciał pracować, lecz gorzko płakał. Przemówił do niego serdecznie, a zjednawszy sobie jego zaufanie, dowiedział się od niego, że wskutek jakiegoś pozornego przewinienia skazany został niewinnie na sześć lat do galer i że żona jego i dzieci od czterech lat już w nędzy żyją. Wincenty namówił dozorcę, by zdjął nieszczęśliwemu kajdany a nałożył je jemu samemu, jego zastępcy; do uwolnionego zaś rzekł: Bracie, śpiesz teraz do twej rodziny, pociesz ją i przynieś jej pomoc, ja nie mam żony ani dzieci, jestem silny i zdrów, a dwa lata wnet przeminą. Galernik w szatach kapłańskich cieszył się niezmiernie z tej udałej zamiany i spełniał, skuty w kajdany, ciężką swą pracę. Hrabia Gondy, zaniepokojony nagłem zniknięciem Wincentego, znalazł go na galerze i zawiódł w tryumfie do Paryża.

W r. 1625 założył Wincenty, otrzymawszy znaczny zasiłek pieniężny od Gondego, zgromadzenie kapłanów – misyonarzy, którzy z wielkiem poświęceniem odprawiali misye po miastach i wsiach, urządzali dla kapłanów rekolekcye i tym sposobem podnieśli bardzo poziom życia duchowego. Papież Urban VIII wyniósł zgromadzenie to do godności zakonu, dając mu imię: „Łazarzystów”, Postępując roztropnie, potrafił Wincenty liczne, rozrzucone wszędzie stowarzyszenia dla pielęgnowania chorych, dzieci i ubogich podnieść, wlać w nie lepszego ducha i złączyć je w jeden wielki i silny związek miłości. Dobrze urządzonemu temu związkowi nadał regułę lecz bez dożywotnich ślubów i bez odgraniczenia go od świata. ,,Waszymi klasztorami”, mawiał, ,,są ulice, szpitale i domy ubogich, waszą klauzurą: bo jaźń Boża, waszym welonem zakonnym: skromność.” Nazwał to bractwo niewiast: ,,Córkami chrześcijańskiej miłości”, a świat, zdumiewający się ich działalnością i poświęceniem, nazywa je „Siostrami Miłosierdzia”. Cały świat katolicki czci je i szanuje, jedynie masoni ich nienawidzą.

W Paryżu, liczącym wówczas 500 000 ludności, znajdowała policja rocznie około 400 nowo narodzonych podrzutków na publicznych placach. Biedne te istoty, opuszczone i podrzucane przez wyrodne matki, oddawała potem za nędznem wynagrodzeniem chciwym niewiastom na wychowanie; ale jakie było to wychowanie?! Przeważna liczba tych niemowląt umierała w pierwszej wiośnie życia, a te dzieci, dla których pieluszki nie stały się zarazem całunem pogrzebowym, smutny czekał los: jedne sprzedawano, drugie wyuczano żebrać, a inne wreszcie oddawano na rozpustę. Wincenty zebrał z wielkiemi trudnościami pieniądze na wybudowanie wielkiego „domu dla podrzutków”, w którym tysiące dzieci uratowano od śmierci cielesnej i moralnej; obecnie znajduje w nim 10 000 sierot opiekę i otrzymuje wychowanie. Dla niewiast złego życia założył klasztor św. Magdaleny, by nie siały dalszego zgorszenia, lecz zmieniły dawny tryb życia, by potem, utrwaliwszy się w cnocie, otrzymać mogły zajęcia w porządnych domach. Dla licznej rzeszy próżniaków, którzy natarczywem żebraniem o jałmużnę naprzykrzali się ludziom na ulicach miasta, a nawet przeszkadzali modlącym się po kościołach, którzy w nocy żądali jałmużny z nożem w ręku, założył z pomocą królowej wielki dom, z którego później rząd zrobił zakład karny. Tym sposobem uwolnił stołeczne miasto od strasznej plagi żebractwa. Rzemieślników bez utrzymania i starych umieścił w innym nowym zakładzie; obłąkanych i idiotów, będących przedmiotem szyderstw motłochu ulicznego, umieścił w odpowiednim zakładzie; by dać młodzieży płci żeńskiej religijne wychowanie i by wyuczyć ją gospodarstwa domowego, założył zgromadzenie „Córek Opatrzności”. Nie było prawie żadnego dzieła dobroczynnego, w któremby nie był brał udziału, ani żadnego występku, nad którego wykorzenieniem nie byłby współpracował. Jako „doradca państwowy w sprawach duchownych” działał przez długie lata dla Kościoła bardzo wiele, usuwając przy obsadzaniu stolic Biskupich, opactw i wyższych stanowisk duchownych, niegodnych duchownych, o nie się współubiegających. Był on w istocie sprawcą wszystkiego tego, co wówczas we Francyi dla chwały Bożej i dobra bliźniego spełniono. On - biedny kapłan - rozdał więcej jałmużn w dwudziestu latach i spełnił więcej dobrych uczynków, jak wszyscy książęta Europy w jeszcze raz tak długim okresie czasu - „olej w jego dzbanie i mąka w jego skrzyni nigdy się nie kończyły”.

Trudno pojąć, jak mógł jeden człowiek dokonać tylu dzieł, a mimo to dziennie poświęcać kilka godzin na modlitwę i starać się najtroskliwiej o własne uświęcenie się. Cudem jest to widocznym, że dożył 85 roku życia, gdyż już w Afryce ucierpiało bardzo jego zdrowie, bo liczne noce przepędził bez zmrużenia oka; potem przez długie lata dręczyła go złośliwa febra, otwarta zaś rana w nodze wielkie sprawiała mu boleści.

Wincenty umarł, siedząc w krześle, dnia 27 września 1660, lecz duch jego żyje i dziś jeszcze - na ziemi w jego duchownych synach i córkach, które we wszystkich pięciu częściach świata opiekują się niezmordowanie nieumiejętnymi, zaniedbanymi, ubogimi i chorymi. Wdzięczni mieszkańcy Paryża odprowadzili drogie jego szczątki do kościoła św. Łazarza, a Papież Klemens XII wpisał w r. 1737 imię jego, wsławione niezliczonymi cudami, w księgę Świętych Pańskich.


Legenda pochodzi z książki „Prawidła życia chrześcijańskiego dla każdego wieku i stanu”, ks. Otto Bitschnau, z rozdziału „Stan kapłański: Działalność stanu kapłańskiego”


© 2000–2021 barbara     Wszystkie prawa zastrzeżone | All rights reserved     Strona nie zawiera cookies