Spis legend

Logo serwisu Biblia


Nakarm głodne dziecko - wejdź na stronę www.Pajacyk.pl
















Legendy o świętych



Św. Andrzej Corsini biskup


Św. Andrzej Corsini pochodził ze sławnej florenckiej rodziny szlacheckiej Korsinich, która chrześcijaństwu dała Papieża Klemensa XII. Pobożni jego rodzice wyprosili go sobie u Boga długiemi modlitwami i hojnemi jałmużnami i ofiarowali go w dniu jego narodzenia r. 1302 Najświętszej Maryi Pannie. Lecz jeszcze przed jego narodzeniem objawił Bóg jego matce Peregrynie, czem to dziecko w przyszłości będzie. Matka jego widziała bowiem we śnie, jakoby porodziła wilka, który biegnąc do klasztoru karmelitańskiego przemienił się nagle w baranka. Pamiętając o tem widzeniu starali się bogobojni rodzice gorliwie, by dziecku dać dobre chrześcijańskie wychowanie.

Mały Andrzej był życiem i ukochaniem szczęśliwych rodziców. Czuwali nad nim pilnie jak nad drogim skarbem, który im powierzył Bóg dobrotliwy. Budzili i rozwijali władze jego duszy gorliwem nauczaniem, kształcili jego serce pobożnemi ćwiczeniami, a więcej jeszcze własnym dobrym przykładem, nie żałowali także i rózgi celem wyleczenia go z dziecięcych narowów, pomni słów Pisma św.: ,,Głupstwo przywiązane jest do serca dziecięcego, ale rózga karania wypędzi je. Rózga i karanie dają mądrość; ale dziecię puszczone na swą wolę zawstydza matkę swoją." (Przyp. 22, 15; 29, 15).

Andrzej wyrósł na silnego młodzieńca o miłej powierzchowności. Swobodna jego wesołość, przebłyski bystrego jego rozumu i niewinny uśmiech zwiększały szczęście i nadzieje rodziców w nim pokładane. Lecz niestety, jak gorzki i bolesny czekał ich zawód! Troskliwa piecza ojcowska i miłość gorąca matki okazały się zanadto słabemi, by stłumić mogły budzące się w sercu ich syna namiętności i żądzę nieograniczonego użycia zwodniczego świata i by mu nałożyć mogły słodkie jarzmo Ewangelii. I jakby powrozami wciągnął świat płochego młodzieńca w wir swych uciech i zabaw. W dwunastym roku życia tracił drogi czas bawiąc się z psami, jeździł często konno, stał się kłótliwym i ambitnym wodzem swych rówieśników i odważył się nawet rodzicom swym się sprzeciwiać i ich nie słuchać. Coraz więcej i więcej uczuwał w sobie pragnienie nowych zabaw, uciech i psot. Nadobna jego postać, szlachetne urodzenie stały się kuszącą ponętą dla serc niewieścich. Widział zwrócone na siebie obiecujące i nęcące ku sobie spojrzenia, słyszał pochlebne słowa i dostawał znaczące podarunki. Otrzymywał ustne i piśmienne zapewnienia, że niejedno serce tęskni za nim, pragnie szczęścia jego obecności, rozkoszy jego miłości – a on pił chciwie z tego odurzającego kielicha zwodnicze szczęście. Biedny Andrzej zapadał coraz głębiej i głębiej w otchłań zmysłowości. Karciarze, rozpustnicy, bezwstydne niewiasty, źli towarzysze usidlili go zupełnie, z nimi tracił dnie całe i noce na złych zabawach i gorszych jeszcze rzeczach.

To burzące wszelkie nadzieje rodziców, zachowanie się Andrzeja, poniżające godność rodziny i odpłacające się czarną niewdzięcznością za otrzymane dobrodziejstwa, obudziło w sercu biednego ojca jego Mikołaja głuchą rozpacz, a z ócz matki Peregryny wycisnęło gorzkich łez zdroje. Peregryna, często klęcząc przed obrazem Matki Najświętszej w domowej kaplicy, modliła się do Niej gorąco ze łzami w oczach: „O Maryo, Matko miłosierdzia, Ucieczko grzesznych i Pocieszycielko strapionych, Ty Nadziejo nasza, Życie i Słodkości nasza, pojednaj z Synem Swoim moje dziecko nieszczęśliwe, poleć je Synowi Swojemu, módl się za niem, o łaskawa, o słodka, o dobra Panno Maryo, by wilk ten przemienił się w baranka, jeśli taka jest wola Boża!”

Nieustannie upominała, przestrzegała i prosiła syna, by zawrócił ze złej drogi, ale wszystko to wywierało taki skutek jak oliwa na ogień.

Pewnego pięknego dnia po południu słyszał Andrzej, ubierający i strojący się właśnie by pójść znowu w złe towarzystwo, głośny płacz w kaplicy domowej. Zaciekawiony tem otworzył drzwi jej i ujrzał matkę klęczącą przed ołtarzem i całą łzami zalaną i usłyszał jeszcze te słowa płynące z drżących jej ust: „O Maryo, Ty wiesz, w jakiem niebezpieczeństwie utraty zbawienia znajduje się dusza mego syna, którą Syn Twój krwią Swoją odkupił. Tobiem go poświęciła, Tobiem go powierzyła. Zlituj się nade mną i nad mem dzieckiem!” Spojrzenie w oczy matki zaczerwienione od płaczu przykuło Andrzeja do miejsca i sprawiło mu niemałe zakłopotanie. Peregryna powstawszy spojrzała ze świętem oburzeniem na wystrojonego Andrzeja i rzekła z nieopisaną żałością: „Okrutny morderco własnej matki, czyż znowu chcesz uciec z domu rodzicielskiego do jaskini występku? Tyś jest rzeczywiście owym nieposkromionym wilkiem, któregom nosiła pod sercem, a który je teraz szarpie bez miłosierdzia! Ach, kiedyż wybije ku memu pocieszeniu godzina, w której ten wilk przemieni się w baranka, a ja spełnić będę mogła ślub uczyniony Najświętszej Matce Jezusa!” Dziwnie wzruszony temi słowami matki, zapytał się Andrzej nieśmiało: ,,Wytłumacz mi, droga matko, znaczenie twych słów o wilku i baranku?” Na co matka odrzekła: ,,W nocy przed twem urodzeniem śniło mi się, żem wydała na świat wilka, który potem pobiegł do kościoła karmelitańskiego i tamże przemienił się w baranka. Ach - wilka tego znam teraz i czuję dotkliwie jego zęby ostre w mem sercu macierzyńskiem; ale gdzież, ach, gdzież jest baranek, któregom poświęciła Matce Bożej?” Łzy zalewające w tej chwili oczy i twarz biednej matki, nie dozwoliły jej mówić dalej.

Andrzej słowami temi i widokiem tym do głębi wzruszony, poznał ogrom swej winy, poznał, że stał się wilkiem dla swego ojca, swej matki i rodziny całej; uczuł gorzki żal w swem sercu i wstyd z powodu niskich swych namiętności, a rzuciwszy się na kolana błagał gorąco i pokornie: „O droga, kochana matuchno! przebacz okrutnemu wilkowi; za pomocą łaski Bożej doczekasz się tej pociechy i tego szczęścia, że wilk przemieni się w baranka.” Złożywszy ze czcią i miłością gorący pocałunek na ręce matki, opuścił kaplicę, udał się do swego pokoju, a przebrawszy się pośpieszył do pobliskiego kościoła karmelitańskiego, gdzie przed ołtarzem Matki Boskiej modlił się długo i płakał. Straszna walka zepsutej natury z łaską Bożą zawrzała teraz w jego sercu, walka między namiętnością ciała a miłosierdziem Bożem, aż wkońcu – za wstawiennictwem Maryi - łaska odniosła zwycięstwo.

Andrzej powstał i tego jeszcze wieczora pociągnął u furty klasztornej za dzwonek i tak gorąco prosił przeora o przyjęcie go do zakonu, że ten po krótkiem wahaniu się wysłuchał jego prośby. Andrzej wytrwał w swem postanowieniu; nie powrócił już do swych rodziców, a tem mniej nie pożegnał się ze swymi przyjaciółmi i przyjaciółkami zabaw; zdejmując świeckie swe odzienie zmienił także dawne swe zapatrywania światowe, a z poświęconym habitem zakonnym przyoblekł się także w nowego człowieka. Pokornie i ochotnie poddał się surowym przepisom roku próbnego i w duchu pokuty znosił wszelkie przykrości, jakie wyniknęły z odmówienia sobie przyjemności i zabaw, do których był nawykł; modlił się, pościł, przystępował często do Komunii świętej, i niczego nie zaniedbał, aby znowu na nowo pozyskać utracony pożądliwością oczu, ciała i pychą żywota spokój duszy i pojednanie się z Bogiem i z własnem sumieniem. ,,Królestwo niebieskie gwałt cierpi, a gwałtownicy porywają je”, mówi Pan Jezus. (Mat. 11, 12). Większy gwałt cierpiało Niebo ze strony Andrzeja, bo już dosyć daleko się był od niego oddalił: lecz dobra jego wola, której modlitwa gorąca matki pobożnej wyjednywała liczne łaski u Boga, poznała w końcu, że jarzmo przyjęte dobrowolnie jest słodkie, a brzemię lekkie.

Szatan, ten wróg odwieczny Boga i ludzi, założył sobie państwo, zupełnie przeciwne państwu Bożemu. Wszędzie ma on pilnych agentów: duchy niewidzialne, które z szatańską gorliwością kręcą się po karczmach, teatrach i salach do tańca, by tu pracować dla swego pana. Wciskają się oni bezczelniej jak Żyd „handełes” do szkół, kościołów i celek klasztornych, aby z dziećmi, modlącymi się i zakonnikami móc zrobić „interes.” A nawet ludzie wstępują bez jakiegokolwiek wynagrodzenia do jego służby, a co straszniejszą jest jeszcze rzeczą, wielu pracuje dla niego, będąc święcie przekonam, że praca ich jest Bogu miłą.

I tak przybył razu pewnego krewny Andrzeja do celi jego zakonnej i rzekł zasmucony: „Kochany przyjacielu, boleję bardzo nad twem postanowieniem, któreś tak nagle i nierozważnie uczynił. Ty, - potomek szlachetnej rodziny Korsinich, przez naturę obdarzony najpiękniejszymi przymiotami - nie po to przyszedłeś na świat, by nosić nędzny habit zakonny, by dać sobie ogolić głowę, by piękne młodości lata przepędzić wśród tych ponurych murów, by bogate twe zdolności zakopać w tej samotności zabijającej serce i ducha i by zgnuśnieć w tej nudnej jednostajności życia klasztornego! Wróć ze mną do słońca słodkiej wolności, używaj rozkoszy przyjaźni i miłości. Zadaniem twem jest praca dla dobra ludzkości: a szlachetne twe urodzenie jest pewną drabiną do najwyższych godności w państwie, i na takiem stanowisku odbierać będziesz u boku kochającej żony hołdy i dziękczynienia ludu. Zlituj się nad krewnymi bolejącymi bardzo nad twym hańbiącym ich i nierozsądnym krokiem i wróć do twych szczerych przyjaciół.” Andrzej odwrócił się od kusiciela i umarł dla świata, składając uroczyste śluby zakonne.

Młody karmelita, szczęśliwy w sercu i spokojny, uczył się teraz pilnie św. teologii i otrzymał z rąk Biskupa święcenia kapłańskie. Możni i bogaci jego krewni życzyli sobie, by prymicye (pierwsza Msza) obchodzone były najuroczyściej; chcieli urządzić wspaniały pochód, zebrać dobrany chór śpiewacki i kapelę, ozdobić pięknie kościół i nie zapomnieli także o obfitym i wykwintnym obiedzie dla zaproszonych gości. Lecz pokorny zakonnik wyprosił sobie u przełożonych zakonu pozwolenie, by mógł odprawić w zupełnej cichości pierwszą Mszę św., co się też stało. Przeor zamianował teraz Andrzeja bogatego w wiadomości ewangeliczne i oczyszczonego ze wpływu świata surową pokutą, kaznodzieją Florenckim; i z cudownym skutkiem głosił Andrzej z kazalnicy rodzinnego miasta nauki o Ukrzyżowanym. Sława jego niezwykłej wymowy ściągała każdej niedzieli licznych i uważnych słuchaczy do katedry; siła jego słów kruszyła serca grzeszników, budziła oziębłych ze śmiertelnego snu, a dobrych nakłaniała do dążenia do chrześcijańskiej pobożności. Natchniony kaznodzieja otrzymał przy pierwszej sposobności od braci swoich godność przeora. Na tym urzędzie był Andrzej surowym tylko dla siebie samego, lecz łagodnym i dobrym względem wszystkich innych, nie przestawając nigdy czuwać pilnie nad zachowaniem klasztornej karności; z miłością i roztropnością matki kierował i prowadził swe owieczki , po drodze wiodącej do doskonałości.

Miasto Fiesole radowało się niezmiernie, gdy w r. 1360 wybrano Andrzeja Biskupem tegoż miasta. Wybór ten zatrwożył go bardzo, dlatego uszedł do klasztoru Kartuzyańskiego. Po długiem i bezskutecznem szukaniu go przystąpiono do nowego wyboru; podczas niego zaś zawołało trzyletnie dziecko głośno i wyraźnie: ,,Andrzej jest już naszym Biskupem; mieszka obecnie u Kartuzów.”' Po tem odkryciu przyjął Andrzej godność, której się tak bardzo obawiał i ziścił zupełnie pokładane w nim nadzieje. Na tronie Biskupim zmienił tylko swe odzienie, lecz bynajmniej nie umniejszył surowości względem samego siebie, całą swą wiedzę i zdolności oddał na usługi owieczek, dla których i życie nawet poświęcić był gotów. Oszczędność niezwykła w prowadzeniu domu umożliwiła mu rozdawanie hojnych darów nędzarzom i osuszyła wiele łez, płynących z ich ócz; ona też łagodziła troski wdów i sierot. Obok daru czynienia cudów i ogłaszania proroctw, posiadał szczególniejszą łaskę nakłaniania zatwardziałych grzeszników do pokuty, pojednywania powaśnionych i łączenia w jedno zgromadzenie partyi sobie przeciwnych. Andrzej działał niesłychanie wiele dobrego, i dlatego też oddał mu wdzięczny lud cześć i składał hołdy, lecz nie w taki sposób, jak tego sobie życzył kuszący go dawniej krewny.

W pierwsze święto Bożego Narodzenia popadł podczas przygotowania się do Mszy świętej w śmiertelną, febrę. Marya ukazała mu się, zwiastując wesołą nowinę, że w święto Trzech Króli Bóg powoła go do wiecznej chwały. Cała dyecezya biadała nad bliską utratą drogiego ojca, tylko Andrzej cieszył się serdecznie widząc zbliżającą się śmierć. Wreszcie przyjąwszy ostatni zasiłek (Wiatyk) na drogę do wieczności, oddał Bogu ducha dnia 6-go stycznia 1373 roku. Z powodu licznych cudów, którymi Bóg wsławił pokutnika tego jeszcze za jego życia, lud czcił go jako Świętego, a Papież Eugeniusz IV wyniósł go w roku 1435 na ołtarze.


Legenda pochodzi z książki „Prawidła życia chrześcijańskiego dla każdego wieku i stanu”, ks. Otto Bitschnau, z rozdziału „Stan młodzieńczy: Nieczystość”


© 2000–2021 barbara     Wszystkie prawa zastrzeżone | All rights reserved     Strona nie zawiera cookies