Spis legend

Logo serwisu Biblia


Nakarm głodne dziecko - wejdź na stronę www.Pajacyk.pl
















Legendy o świętych



Jan Gwalbert wyznawca i zakonodawca


W Wielki Piątek r. 1006 spotkał młody 21-letni szlachcic Jan Gwalbert na wąskiej uliczce niedaleko Florencyi mordercę swego brata Hugona, którego długo szukał, a któremu według zwyczaju ówczesnego krwawą przysiągł zemstę, że nie spocznie, aż mordercy brata nie zabije! W strasznym gniewie porwał Gwalbert miecz, by utopić go w sercu bezbronnego wroga. Ten, nie mogąc się bronić ani uciec, ukląkł, skrzyżował ręce na piersiach, błagając: „Dla Pana Jezusa, który w dniu dzisiejszym umierając przebaczył z krzyża swym mordercom, zmiłuj się nade mną i daruj mi życie! Kiedy już ja jestem przeklętym mordercą, nie chciej i ty się nim stać; kiedy już ja w szale namiętności przelałem krew niewinną, to ty okaż chrześcijański rozsądek i daruj winnemu, przebacz skruszonemu grzesznikowi!” Na te słowa klęczącego mordercy opadła Gwalbertowi ręka; straszliwa walka zawrzała w jego duszy. Po niejakiej chwili wsunął miecz do pochwy, a zsiadłszy z konia podał klęczącemu rękę, mówiąc wzruszony: „O cokolwiek mnie prosisz w Wielki Piątek w Imię Jezusa Chrystusa, tego nie mogę i nie chcę ci odmówić: niech Bóg łaskawy i mnie grzechy moje przebaczy!” Po tych słowach złożył pocałunek pokoju na jego czole, a wsiadłszy znowu na konia, odjechał. Błogiem przeświadczeniem uradowany, że spełnił czyn szlachetny, rycerski, przybył do kościoła klasztoru św. Miniasza. Stamtąd odesłał towarzyszącego mu masztalerza z wierzchowcem swym do domu, sam zaś wszedł do kościoła, a rzuciwszy się przed wielkim krzyżem na kolana, pogrążył się w długiej, niemej modlitwie. A gdy potem załzawione podniósł oczy na święty Obraz, ujrzał, jak ukrzyżowany Pan Jezus skłonił ku niemu łaskawie głowę i usłyszał następujące Jego słowa: „Ponieważ przebaczyłeś temu, który cię obraził, więc i Ja chcę ci przebaczyć!”

Jan Gwalbert, o którym była tu mowa, urodził się około r. 985 we Florencyi ze starego rodu szlacheckiego jako syn oficera, który go od najrańszej młodości przeznaczył do służby wojskowej:

Dumny i ambitny ojciec jego życzył sobie i spodziewał się, że Jan zostanie dzielnym rycerzem, stąd całe jego wychowanie zmierzało do tego, by nabył wiadomości gruntownych, potrzebnych rycerzowi. Nie było zaś wcale mowy o zachęcaniu go do czynnej i ofiarnej służby Bożej, do chrześcijańskiej pokory; i miłości bliźniego; stąd wiarogodnem jest przypuszczenie, że ojciec sam, skoro tylko syn nabył dostatecznej siły i wprawy w robieniu bronią, nakłonił go, by podjął się krwawej zemsty, na mordercy brata Hugona.

Bóg w cudowny sposób uśmierzył w ów Wielki Piątek żądzę zemsty u Jana Gwalberta, który po gorącej modli¬twie w kościele św. Miniasza powstał z tem silnem postanowieniem, że zostanie żołnierzem Chrystusowym i stanie pod Jego znakiem i w tej samej jeszcze godzinie zgłosił się do opata owego klasztoru z gorącą prośbą o przyjęcie go do nowicyatu. Opat spoglądał badawczem okiem na wysmukłego, dorodnego i mieczem przepasanego szlachcica, a wysłuchawszy uważnie jego opowiadania o dzisiejszem zdarzeniu i o jego nagłej zmianie usposobienia, oświadczył, że to nagłe zapalnego młodzieńca postanowienie wstąpienia do zakonu nie jest dziełem Boskiego natchnienia, lecz skutkiem wielkiego wzburzenia umysłu i serca i rzekł spokojnie lecz poważnie: „Mój młody panie, działaj powoli, gdyż przystępując do wielkich rzeczy trzeba się dobrze zastanowić. Nie zechcesz przecie tak jak jesteś, z butami i ostrogami, z mieczem i pochwą wdziewać na siebie szat zakonnych i z niemi wskakiwać do Nieba; ty, wychowany w wygodach, przyjemnościach tego świata pysznego, nie masz wyobrażenia nawet o tych upokorzeniach, postach i czuwaniach nocnych, o jarzmie, jakie nakłada święta reguła, o bezwzględnem posłuszeństwie, którego zakon od ciebie zażąda; a cóż powie twój ojciec o twem postanowieniu?” Lecz Jan odrzekł stanowczo: „Bóg chce, bym uciekł od niebezpiecznych pokus światowych, bym Mu służył w klasztorze i tym sposobem zbawił duszę”, i ponawiał swą prośbę tak długo, aż opat mu nie pozwolił zostać w klasztorze i tymczasowo w świeckich szatach brać udział w nabożeństwach i klasztornych ćwiczeniach duchownych.

Skoro tylko ojciec Jana dowiedział się, że syn jego mieszka w klasztorze św. Miniasza, udał się strasznie wzburzony do opata, żądając groźnie, by wydał mu syna. Opat opowiedział drżącemu z gniewu ojcu spokojnie i prawdziwie cały przebieg zdarzenia, zgodził się na jego żądanie i zawiódł go do syna. Ten usłyszawszy tymczasem o przybyciu ojca, obciął sobie sam włosy, wdział na siebie stary habit zakonny i udał się do kościoła, gdzie - klęcząc przed Ukrzyżowanym - czekał na szukających go. Gdy ojciec ujrzał syna klęczącego przed obrazem Pana Jezusa ukrzyżowanego, w pokornym habicie zakonnym, gdy poznał stanowczą zmianę jego usposobienia, wówczas do ócz jego napłynęły łzy, a patrząc na ten sam krzyż, poddał się woli Bożej, i wyciągnąwszy ręce nad głową milczącego syna – pobłogosławił mu do służby Bożej.

Jan Gwalbert mógł teraz rozpocząć nowicyat i rok próby, a uczynił to z radością i zapałem. Pokorną modlitwą i z pomocą łaski Bożej, otrzymanej za wstawieniem się Maryi, odnosił jedno zwycięstwo po drugiem nad złymi nałogami dotychczasowego życia i nad przewrotnemi skłonnościami swego charakteru; pokarmu i napoju używał tylko tyle, ile było potrzeba, by nie umrzeć z wycieńczenia i w krótkim czasie stał się jaśniejącym wzorem łagodności, skromności i punktualności w zachowywaniu reguły zakonnej.

Następca dzielnego opata, pod którego kierownictwem Gwalbert na tak wysokim stanął stopniu świętości zakonnej, okazał się człowiekiem bez rozumu i serca i niegodnym pastorału. Bardzo mało troszczył się o zachowanie reguły zakonnej a własnym przykładem dawał powód do nadużyć, które kwitnący dawniej klasztor św. Miniasza zniesławiły. Jan Gwalbert bolał bardzo nad tą zniewagą ukochanego domu Bożego, a nie mogąc przeszkodzić upadkowi jego, opuścił go wraz z jednym towarzyszem, by pośpieszyć do pustelni św. Romualda w Kamaldoli. Tamże ćwiczyli się obaj przez kilka lat w najściślejszem odosobnieniu od świata, lecz nie znaleźli w tem zupełnego zadowolenia, serce ich bowiem tęskniło do wspólnego, według reguły świętego Benedykta unormowanego życia. Dlatego udali się do doliny Walumbroza, ocienionej z wszystkich stron gęstym lasem, a połączywszy się z dwoma bardzo pobożnymi pustelnikami, rozpoczęli wspólne życie ścisłe według pierwotnej reguły św. Benedykta. Rozgłos anielskiej ich pobożności przywiódł do nich kilka osób duchownych i świeckich, które połączyły się z czterema tymi Benedyktynami, wskutek czego okazała się potrzeba wybudowania większego klasztoru. Opałka od św. Hilarego przyszła im z pomocą, darowując im własny budynek z należącemi doń łąkami, winnicami i lasami za roczny czynsz jednego funta oleju i jednego funta wosku. Po skończonem urządzeniu nowej siedziby obrali zakonnicy Gwalberta mimo jego oporu opatem i ślubowali, że wspólnie żyć będą według pierwotnych przepisów św. Benedykta. Ubóstwo tych zakonników było wielkie, lecz wesele i zadowolenie, jakie opat Jan ujmującem swem zachowaniem się umiał utrzymać w ich sercach, osładzały im wszelkie braki, jakie im dolegały.

Sława świętobliwego życia zakonników w Walumbrozie rozeszła się daleko i szeroko. Wielu biskupów przybyło do Gwalberta z prośbą, by w ich dyecezyach klasztory podupadłe według swej urządził reguły; bogaci właściciele ofiarowywali mu swe majątki, by zakładał nowe zgromadzenia zakonne. Zapał jego dla sprawy Bożej i zbawienia dusz nie miał granic, nie wiedział, co to znużenie. Po niewielu latach powstało już dwanaście nowych klasztorów, kilka podupadających ożywiło się pod jego zarządem, a wszystkie te klasztory w jedną połączył kongregacyę celem wzajemnego wspomagania się w duchowych i doczesnych potrzebach. To zgromadzenie dało Kościołowi katolickiemu 12 kardynałów, 40 biskupów, przeszło 100 pisarzy kościelnych, kilku Świętych i Błogosławionych.

Działalność Gwalberta rozciągała się daleko jeszcze poza kongregacyę jego klasztorów. Założył kilka szpitali dla chorych, pracował ze zbawiennym skutkiem nad poprawą życia kleru świeckiego, nad upiększeniem uroczystych nabożeństw kościelnych, i wspomagał dzielnie Papieża w jego walce ze zgubną symonią (świętokupstwem). Pokora jego nie pozwoliła mu przyjąć święceń niższych; stąd lud zwykł był mawiać: „Chcesz się dowiedzieć, kto jest opatem w Walumbrozie, to uważaj, kto z tamtejszych zakonników jest najpokorniejszy, najpobożniejszy i wiecznie zajęty pracą.” Jeszcze w ośmdziesiątym ósmym roku życia nie ustawał w pracy, aż w końcu wyczerpawszy wszystkie siły cielesne rozstał się z tym. światem 12 lipca 1073 r. i poszedł po nagrodę wiekuistą do Nieba. Wsławionego cudami za życia i po śmierci Jana Gwalberta wyniósł Papież Celestyn III w r. 1193 na ołtarze.


Legenda pochodzi z książki „Prawidła życia chrześcijańskiego dla każdego wieku i stanu”, ks. Otto Bitschnau, z rozdziału „Stan zakonny: 4.2. Znaki powołania do stanu zakonnego”


© 2000–2021 barbara     Wszystkie prawa zastrzeżone | All rights reserved     Strona nie zawiera cookies